Posprzątałam, narobiłam się jak wół, mogę się teraz odprężyć i pisać. W słuchawkach dziś filmowo, a w kubku z piesełami czarna kawa.
Napiszę dziś co nieco o sposobach na poprawę humoru. Wczoraj wieczorem (no dobra, bardziej w nocy) wszystkiego mi się nagle odechciało, a że nie miałam ochoty na angstowanie, to panicznie zaczęłam przeszukiwać YT, żeby znaleźć skuteczne rozśmieszacze. I znalazłam. Stare, ale jare, widziałam je już kiedyś, a teraz były jak znalazł.
Po pierwsze:
Kto by pomyślał, że mnie, osobę kochającą muzykę, pocieszy śpiew godny zarzynanego prosięcia? A rozśmieszył. Polecam przede wszystkim "My heart will go on", "E.T." i "I will always love you", te, z braku lepszej nazwy, covery są naprawdę godne uwagi. I szalenie interesujące.
Po drugie:
To jest naprawdę zajebista zabawa. Jeśli nie przeszkadzają Wam przekleństwa, teksty dość rasistowskie i stężenie głupoty tak duże, że aż prześmieszne, to zachęcam do obejrzenia. Ja się spłakałam.
I na koniec:
Durnowate IVONowe przeróbki są jednymi z moich ulubionych odmóżdżaczy, a twórczość pana od powyższej gorąco polecam.
I gdy tak się wczoraj pocieszyłam, mogłam w spokoju zająć się rzeczami ważnymi i ważniejszymi.
A teraz zajmę się wyzwaniem.
Najbardziej niedoceniany film
Myślę, więc idę na Filmweba, a tam dochodzę do wniosku, że najbardziej niedocenianym filmem jest...
Źródło |
Podejrzewam, że ci, którzy narzekają na bezsensowność i dziwactwa w filmie, po prostu go nie zrozumieli. Nie dostrzegli, że to wszystko jest puszczeniem oka do oglądającego i że jest w tym "to coś". Mnie tam "Adaptacja" urzekła. Nie znudziła, nie zirytowała - wszystko było ok.
Jednym wielkim nieporozumieniem jest dla mnie opis filmu na Filmwebie - "Scenarzysta filmowy, pracując nad adaptacją powieści, zakochuje się w jej autorce. Gdy umawia się z nią na randkę, tchórzy i wysyła na miejsce swojego brata bliźniaka."
Po przeczytaniu tego spodziewałam się jakiejś lekkiej komedii romantycznej, może odrobinę durnowatej, może obfitującej w zabawne sytuacje. Dostałam, Boru dzięki, coś zupełnie innego. Dostałam film słodko-gorzki, bardzo złożony, skłaniający do refleksji i taki... zagadkowy. To było to, co lubię. Wciągnęłam się w historię i, jak to ja, przeżywałam ją jak durna.
Po przeczytaniu tego spodziewałam się jakiejś lekkiej komedii romantycznej, może odrobinę durnowatej, może obfitującej w zabawne sytuacje. Dostałam, Boru dzięki, coś zupełnie innego. Dostałam film słodko-gorzki, bardzo złożony, skłaniający do refleksji i taki... zagadkowy. To było to, co lubię. Wciągnęłam się w historię i, jak to ja, przeżywałam ją jak durna.
Polecam "Adaptację" m.in. także za sceny, kiedy naćpana bohaterka grana przez Meryl chce zabić bohatera Cage'a. Mjut na mą duszę. Może to Was przekona. ^^
I nie można tego filmu oglądać "ślepo". Nie, to nie jest byle jaka płycizna, tu się trzeba trochę zastanowić. A nawet nie trzeba, bo zastanowienie przychodzi naturalnie.
Jednym słowem - polecam. I nie dajcie się zwieść negatywnym opiniom. "Adaptacja" może się nie podobać, nie twierdzę, że nie, ale imo warto ją zobaczyć i wyrobić sobie własne zdanie na jej temat.
Do zobaczyska!
Wasza Red
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz