poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Problemy zdrowotne

Witam!
Boru, czy nadejdzie kiedyś taki dzień, że nie będę się musiała tłumaczyć? Zaczynam w to wątpić.
Co tym razem, zapytacie?
Zdrowie, kochani, zdrowie, które mnie w ostatnich dniach zawiodło. Uwierzcie, nie mogłam patrzeć na komputer, nie mówiąc już o pisaniu postów. Na szczęście teraz czuję się lepiej i mam ogromną nadzieję, że jestem na dobrej drodze do całkowitego wyzdrowienia. Trzymajcie kciuki.
Teraz siedzę i piszę posta, a za oknem... cóż, pada. Uwielbiam deszcz, nie należę do ludzi, dla których deszcz jest przyczyną wpadania w doły i narzekania na wszystko, co popadnie. Mnie się deszcz podoba. I zapach deszczu. To jest to.
I chociaż nastrój mam dobry, to słucham sobie teraz smętów. Czasem można, czyż nie? Powiem szczerze, że na piosenkę "All of me" Johna Legend nie zwróciłam na początku uwagi. Ot, kolejna balladka, całkiem przyjemna dla ucha i nic poza tym. Aż w końcu trafiłam na wersję i wsiąkłam. Prawdopodobnie to przez te skrzypce. Zawsze lubiłam dźwięk skrzypiec, a po odkryciu przeze mnie "Sherlocka" mam na tym punkcie fioła.
Weź i nie kochaj, no! (Źródło)

Tak. Co jeszcze? Walczę z leniem, który robi wszystko, żebym nie wzięła się za pisanie nowej analizy na Fortecę. W praktyce wygląda to tak, że już, już mam zacząć pisanie, a tu nagle coś mi się przypomni, to mam zrobić, tamto obejrzeć, tego posłuchać... I robię wszystko, żeby nie pisać. Wstyd, Red, należy ci się kara.
Zastanawiam się też nad wzięciem udziału w warsztatach graffiti. Plastyk ze mnie bardzo marny, grafficiarz jeszcze gorszy, boru, w życiu nie trzymałam tej takiej puszki z farbą w łapie. Ale za to lubię próbować nowych rzeczy, więc chyba się skuszę.
Przejdźmy do wyzwania. Dziś tematem jest...

Ulubiony romans

I tu napiszę o filmie, o którym wspomniałam już w którejś notce.
Źródło
Tak. Nie było innej możliwości, z wielu filmów, które bardzo lubię, musiałam wybrać właśnie ten. Dlaczego?
Bo to jedyny film, podczas oglądania którego się poryczałam i który wstrząsnął mną do głębi, który dotknął mojej duszy i zostawił w niej ślad. I znów: dlaczego?
A cholera wie.
Kiedyś już chyba wspominałam, że ja płaczę rzadko, a podczas oglądania filmów/czytania książek jeszcze rzadziej. Czasem się zdarzy, że coś mi "stanie w gardle", czasem łezka się zakręci, ale beczeć na całego? Never. 
Ten film jest wyjątkiem. Ten film jest piękny. Wzruszający. Trochę smutny. Chwytający za serce.
Cały czas szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego właśnie "Co się wydarzyło..." tak mną wstrząsnęło. Może... Może za bardzo się wczułam w losy bohaterów, może za bardzo się identyfikowałam (chociaż nie miałam powodu, słowo, ja po prostu mam... sporą wyobraźnię), może za bardzo to wszystko przeżywałam, może gra aktorów za bardzo mnie poruszyła... Nie wiem. 
Przepraszam, mam wrażenie, że ten post jest cokolwiek chaotyczny, ale jakoś nie mogę nic na to poradzić. Zawsze, kiedy piszę o czymś, co tak strasznie działa na moje emocje, mam problemy z organizacją i zachowaniem porządku. 
Co ja to chciałam... A właśnie, aktorzy. Brak mi słów, walnę gifa:
Źródło
Albo dwa:
Źródło
Sami rozumiecie, słowa czasami zawodzą. Jak moje zdrowie ostatnio.
Co tu się rozpisywać... Nie ma co! Kończę posta, bo i tak niczego sensownego już nie napiszę. Obejrzyjcie film, może też Wami wstrząśnie i może chociaż Wy będziecie w stanie wyjaśnić, dlaczego. 
Do jutra!
Wasza Red






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz