niedziela, 21 września 2014

Wspomnień ciąg dalszy

Witam!
Pff... Moje lenistwo znów mnie przytłacza. Po raz kolejny zabieram się za analizowanie, no i co? I nic z tego nie wychodzi.
Chociaż, ja wiem, czy tak się dzieje przez lenistwo? Tyle ostatnio robię, że nie nazwałabym siebie leniem. Jednak nie. Jestem po prostu wykamana i bez kawy chyba bym nie przeżyła. No, ale nic to. Analiza być musi i będzie. W swoim czasie.
Upiekłam dzisiaj przepyszne ciasto z masą karmelową. Będę gruba.
Pisałam wczoraj o swoich pierwszych opkach. Dziś przypomniało mi się jeszcze jedno. Właściwie nie jest to opko, tylko mój pierwszy pamiętnik. Zaczęłam go pisać chyba jeszcze przed pójściem do podstawówki, ale że marzyłam, że kiedyś go wydadzą jako moją swego rodzaju autobiografię, to chyba mogę zaliczyć go do opek. W pamiętniku tym pisałam takie głupoty, że głowa boli. Zacytuję tu kilka mONdrości (pisownia, oczywiście, oryginalna):

1. Nauczyło mnie to że trzeba zawsze patrzyć przed siebie, bo jak rower wjedzie w człowieka to go bardzo boli wszysko.
2. Bawiłyśmy się z przyjaciółką w ognisko. Pomazałyśmy wanienke czerwoną szminką i to był ogień a truskawki to były kieubaski. Racja, to świetna zabawa!
3. Zabrali nas do makdonalda i wybrałam sobie wyrzutnię strzał, bo ona może sie przydać.
4. Śpiewałam i śpiewałam aż przyszła mama i powiedziała że wystarczy. Z niczym niewolno przesadzać, to prawda.
5. Na dzień dziecka od woźnego dostałyśmy skakanki. Chciałam czerwoną, ale nie było więc wziełam inną taką jak czerwona, ale nie. Kolor podobny więc może być.
6. Poszłam na podwórko i bawiłam się z koleżankami. Potem pokłóciłam sie z nimi i poszłam do domu. W sumie nie wiem o co nam ale one głupio robiły, ale się pogodziłyśmy potem pokłóciłyśmy. Ale potem pogodziłyśmy i było bardzo wesoło.

Dodam jeszcze, że każdy swój pamiętnikowy wpis kończyłam tekstem w rodzaju "Świetna zabawa!", "Super dzień!", "Fajnie!" itd.

Borze, pamiętam, jakie to wszystko było fajne - i takie pamiętniki, i te, do których mieli się wpisywać znajomi... Jeden taki pamiętnik straciłam, bo dałam się w nim wpisać pani z wf, a ona mi go nie oddała. Pytałam, pytałam, a ona ciągle o nim zapominała. Nie odzyskałam go do dziś. Szkoda, bo był bardzo ładny, ale co poradzę? Założyłam nowy i ten mam do dziś.
Była też w mojej podstawówce moda na złote myśli. Każda dziewczyna i niektórzy chłopcy mieli takie zeszyty, w zeszytach było sporo pytań, na które wpisujący się musieli odpowiadać. Pisaliśmy w tych złotych myślach skomplikowane regulaminy użytkowania, w których żądaliśmy zwrotu zeszytu po trzech albo pięciu dniach i wsadzenia do koperty kartki z odpowiedzią i jakiegoś prezentu. Prezentami często były karteczki, które zbierało się z ogromną pasją. :D Mieliśmy grube segregatory wypełnione karteczkami z obrazkami z bajek, z Diddlów itp.
To były czasy! Nie to, co teraz.
Ale dość już zrzędzenia godnego starej baby, którą w końcu nie jestem. Robię się sentymentalna. Wyzwanie.

Ulubiona przyjaźń

Tu moja odpowiedź będzie chyba oczywista. Na temat obu przypadków rozpisywałam się już wcześniej, więc tu będą tylko gify.

Stąd


I stąd

Zrobiłam się cholernie przewidywalna. Źle mi z tym. Muszę coś...


Stąd
Puf! Już czuję się trochę mniej przewidywalna.

Tylko błagam Was, nie bierzcie tej foci na poważnie, ok? Wiecie, że mam inne ideały... *zawiesza się*

No cóż. To tyle na dziś. Spotkamy się znów po kolejnej przerwie. Do miłego!
Wasza Red





sobota, 20 września 2014

Red wspomina (kryzys zażegnany)

Witam!
Po drobnych problemach technicznych mogę wrócić.
Pod wpływem ostatniej analizy, która ukazała się w Borze Zagubionych Tworów, przypomniałam sobie moje pierwsze "literackie" (po)twory. Pisałam je we wczesnej podstawówce i byłam święcie przekonana, że są przewspaniałe. Zeszyty, w których te opka pisałam, gdzieś mi się zapodziały, a to szkoda, bo chętnie bym sobie poczytała i pokwikała.
Na szczęście (albo i nie) pamiętam, o czym te dzieUa były i zaraz Wam o tym napiszę.
Pierwszy tFUr był dramatem. W różnych tego słowa znaczeniach. Pamiętam doskonale, jak chodziłam dumna jak paw i chwaliłam się każdemu, kto chciał mnie słuchać, że tworzę sztukę. Wyobrażałam sobie, że jestem cudownym dzieckiem, którego wielkie dzieło będzie wystawiane na wielkich scenach teatralnych i fokle. To były czasy! Aż się łezka w oku kręci.
Dramat zaczynał się słowami: "Chłopiec i dziewczynka siedzieli na ławeczce przed domkiem". Czyj to był domek, nie pamiętam, podejrzewam, że owego chłopca lub owej dziewczynki. Bohaterowie nazywali się Lili i Jacek, mieli po osiem lat i bardzo się lubili. Większość dramatu zajmowały zupełnie bezsensowne dialogi, nawet nie pamiętam, czy była tam jakaś konkretna fabuła, w każdym razie Lili i Jacek dorośli, zakochali się w sobie, wzięli ślub i mieli córkę. Ośmioletnia już córka poznała chłopca w swoim wieku, syna przyjaciół Lili i Jacka, i oczywiście się z nim zaprzyjaźniła.
Dramat kończy się słowami: "Chłopiec i dziewczynka siedzieli na ławeczce przed domem".
Odkrywcze, czyż nie?
Stąd
Dodam jeszcze, że akcja mojego cudownego dramatu zmieściła się w 32-kartkowym zeszycie. Red's got talent, hasn't she?
Drugie dzieUo było już rasowym opkiem. Opowiadało ono o jedenastolatce, która dowiedziała się, że tak naprawdę jest księżniczką i musi jechać do zamku, który znajdował się... w Niewiemgdzie, i zamieszkać ze swoimi biologicznymi rodzicami, których właściwie nie znała. Księżniczka zabrała ze sobą (niby na parę dni) swoją przyjaciółkę, która w połowie drogi do zamku wypchnęła księżniczkę z samochodu i zajęła jej miejsce. Jak to się stało, że szofer nie zorientował się, że zamiast dwóch dziewczynek wiezie jedną i to stanowczo nie księżniczkę, nie wiem. Chyba nawet wtedy nie wiedziałam.
Potem uzurpatorka przyjechała do zamku (nadal nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak) i przez jakieś dziesięć stron wszystkim się zachwycała. Serio. Przez dziesięć cholernych stron mała uzurpatorka podziwiała, co się dało - widoki, pokoje, ogrody, służbę, szafę pełną ciuchów, basen i Bór wie, co jeszcze. Po jakimś czasie do zamku przybyła jakimś cudem prawdziwa księżniczka. I co, myślicie, że prawda wyszła na jaw i uzurpatorka została ukarana? A gdzie tam. "Przyjaciółka" księżniczki dowiedziała się o jej przybyciu jako pierwsza i... i ją zabiła. Tak, mała Red była trochę dziwnym dzieckiem.
Znów minęło trochę czasu, uzurpatorka zakochała się z wzajemnością w jakimś księciu i już mieli się pobrać, kiedy książę dowiedział się o zbrodni popełnionej przez jego narzeczoną. Żeby wstydliwy sekret nie wyszedł na jaw, uzurpatorka zabiła i swojego ukochanego.
Stąd
Niestety na tym już ją przyłapano, a w konsekwencji mała zbrodniarka została wygnana z królestwa. Jak tak teraz na to patrzę, to dziwię się, że nie zdecydowałam się skazać jej na śmierć. To by było bardziej podobne do małej mnie.
Tak, kochani Czytelnicy, widzicie, jakim Red była uroczym dzieciątkiem? Czy to nie słodkie?

Ok, zmieńmy temat. O filmie będzie dziś krótko, bo już i tak za bardzo się rozpisałam.

Ulubiony "klasyk"

Hmm, "Skrzypka na dachu" chyba można uznać za klasyk, prawda?
Filmweb
Uważam, że można. I gorąco polecam fanom musicali i nie tylko. To jest film, który trzeba zobaczyć.
Film smutny, wzruszający, chwytający za serce, piękny. 
Genialny Topol, który zagrał po prostu niesamowicie. 
Przedstawienie kultury żydowskiej, przybliżenie nam żydowskich zwyczajów. To mi się podoba, bo kultura Żydów mnie interesuje.
Piosenki, które przeszły do legendy - np. "If I were a rich man" albo "Sunrise sunset" - coś wspaniałego.
I, kurczę, pokazanie, jak wszystko może się popsuć właściwie bez konkretnej przyczyny - ot, bo ludzie postanowili, że od teraz będzie inaczej, że teraz będziemy gnębić innych od siebie, bo tak. Smutne. 
"Skrzypek na dachu" to kolejny z bardzo niewielu filmów, które sprawiają, że jestem w stanie się wzruszyć.
Polecam. Naprawdę polecam. 
I z tym poleceniem Was zostawię. Do jutra!
Wasza Red

Wzruszona Red

Witam!
Po przerwie wróciłam na łono Internetów, obejrzałam nowy odcinek Poradnika Uśmiechu i... wzruszyłam się. Czuję się z tego powodu wyjątkowo głupio, no bo jak to tak - osoba, której nie rusza prawie nic, wzrusza się na jakimś psychodelicznym filmiku z YT. Ale, Boże święty, tak mi jest żal mamy Agatki, tak jej współczuję tego, że znalazła się w takiej sytuacji i taka chwytająca za serce jest ta prawie końcowa scena, kiedy Agatka spotyka swoją matkę (czy może raczej tak jej się wydaje)... Nie mogłam się nie przejąć.
Wiem, że mnóstwo ludzi traktuje Krainę Grzybów jako coś tajemniczego, doszukuje się podtekstów, tworzy różne (ciekawe, nawiasem mówiąc) teorie itd. I może coś w tym jest, ale ja raczej patrzę na te filmy po prostu jak na interesującą i wciągającą historię. To na niej się skupiam i może przez to tak przeżywam niektóre sceny. Uwielbiam Poradniki Uśmiechu, bo są inne i dużo ciekawsze niż większość prezentowanych nam dzisiaj tworów. Wyróżniają się.
E., dziękuję za miłe słowa i za wsparcie. Strasznie miło mi się zrobiło, jak przeczytałam Twój komentarz, nawet humor mi się trochę poprawił. Zdjęć niestety nie mam, to, że mogłam wziąć ze sobą aparat, przyszło mi do głowy już na miejscu. Przy okazji następnej wyprawy postaram się o tym pamiętać, aczkolwiek niczego nie gwarantuję, bo z pamięcią o istotnych rzeczach bywa u mnie ostatnio kiepsko.
I cóż. Znowu mamy weekend, przeżyłam kolejny tydzień i jakoś prę do przodu. Byle tak dalej. Prawdopodobnie wybiorę się do kina na "Miasto 44", bo mnie ciągną. Przeczytałam opis, zobaczyłam trailer i jedzie mi to opkiem, ale zobaczymy. Może będę mile zaskoczona. Opinie są różne, więc nimi nie będę się sugerować.
Teraz wyzwanie. Dziś łatwy temat.

Film, który jest twoją "guilty pleasure"

I tu bez zastanowienia wybieram to:
Filmweb
Tak. Zdaję sobie sprawę z głupoty i z wad tego musicalu. Jest oklepany, przewidywalny jak jasna cholera (no tak, sam główny bohater już na początku filmu spoileruje nam zakończenie...), naiwny, kiczowaty, o miłości mówi się w nim aż do porzygu, jest  też przerysowany, momentami bez sensu i... no, głupi. Ale i tak go lubię.

*tu Red zrobiła to, co zwykle robi - weszła na YT, żeby włączyć następną piosenkę i zamiast wrócić do pisania, obejrzała teledysk*

Dobra, wracając do tematu - skoro "Moulin Rouge" ma tyle wad, to dlaczego go lubię? Bo cieszy oko, jest bajecznie kolorowy, muzyka może nie jest jakaś bardzo ambitna, ale całkiem przyjemna (a "El Tango de Roxanne" uwielbiam!), historia jest prosta, ale jak się wyłączy myślenie, to można się cieszyć tą bajkowością. Ja to kupuję, oczywiście z myśleniem wyłączonym. 
Jeszcze co do muzyki - uważam, że pomysł na przerobienie znanych piosenek i dostosowanie ich do potrzeb filmu, był całkiem niezły. Wyszło bardzo fajnie.
Są momenty, które mnie irytują, bywa, że bohaterowie mnie wkurzają, ale jestem w stanie to przełknąć. Wspomniana wyżej scena z "El Tango de Roxanne" odkupuje wszystkie winy filmu. Zwłaszcza na początku. Jest po prostu zajebista, zresztą, sprawdźcie sami. Ach, aż mam ciary, jak to oglądam.
Podsumowując - jeżeli szukasz czegoś niezbyt ambitnego, jakiegoś przyjemnego odmóżdżacza, to mogę "Moulin Rouge" stanowczo polecić. W tej roli spisuje się naprawdę znakomicie. Jeżeli chcesz kina ambitnego, to omijaj ten musical szerokim łukiem, żeby nie dostać kur... Eee, ataku szału. Tyle ode mnie.
Miłego weekendu!
Wasza Red






niedziela, 14 września 2014

Szlachetne Zdrowie...

Witam po dłuuugiej (i, niestety, nie ostatniej takiej) przerwie.
Na dworze szaleje burza, w słuchawkach gra mi Rammstein, a ja... znów mam dość i jak się zaraz nie poskarżę, choćby w internetową przestrzeń, to zwariuję.
Nie wiem, czy pamiętacie, ale jeszcze w czasie wakacji wspominałam, że dopadły mnie problemy zdrowotne. Prawda jest taka, że wróciła do mnie (tyle, że pod nieco inną postacią) moja dawna dolegliwość. Był długi czas, chyba ze trzy lata, kiedy wszystko było w porządku, nic mi nie dolegało, nie atakowało, po prostu żyć, nie umierać. Łudziłam się, że może tak już zostanie i będę miała spokój.
A takiego chuja.
Wróciło w wakacje, skutecznie uprzykrzając mi życie. Jak na złość, w czasie, kiedy było tak źle, moja lekarka specjalistka była na urlopie. Rozpoczęły się więc pielgrzymki po różnych lekarzach, którzy na dobrą sprawę nie umieli mi pomóc. Podsuwali jakieś medykamenty, które gówno dawały, a ja się męczyłam. W końcu poszłam do lekarza specjalisty prywatnie. I on, ku mojej radości, zdołał mi pomóc. Dał odpowiednie leki, znów było ok. Poszłam też do swojej lekarki, gdy już wróciła, przebadała mnie babka, leki dała jakieś inne, ale niby lepsze. Przez jakiś czas faktycznie nie miałam na co narzekać (w sensie zdrowotnym, of course). Aż do zeszłego tygodnia, kiedy znów zrobiło mi się gorzej. Zgodnie z zaleceniami zwiększyłam dawkę leku i trochę, bo trochę, ale pomogło. Żyję sobie w miarę normalnie, chodzę, biegam, śpiewam, nie jest źle. Ale, do cholery, idealnie też nie jest. I są chwile, że mam ochotę wszystkim pierdzielnąć i... nie wiem, co ze sobą zrobić. No.
...
Tak teraz jak to napisałam, to chciałam jednak wszystko wykasować i nie wywlekać tu swoich problemów zdrowotnych, ale... Trudno, napisałam, a może jak się wyżalę tutaj, bez obaw, że zmartwię swoich bliskich, to poczuję się lepiej. Przynajmniej psychicznie.

To może teraz coś ciekawszego i przyjemniejszego?
Uwielbiam odwiedzanie starych czy tam opuszczonych miejsc, które mają jakąś ciekawą historię, niech więc nikogo nie zdziwi, że gdy usłyszałam, że w moim mieście, w miejscu, które kiedyś nieświadoma niczego mijałam niemal codziennie, znajdował się kiedyś cmentarz żydowski, a teraz można tam zobaczyć jedynie fragmenty nagrobków itp., prawie natychmiast w tamto miejsce polazłam i szukałam śladów dawnych czasów. To jest dopiero fascynujące, to jest coś, co kocham i zawsze, gdy jestem w takim miejscu, czuję się tak... niesamowicie. Jak w jakiejś innej rzeczywistości.
Gdy dotarłam do niewielkiego lasku, który został mi wskazany, weszłam na ścieżkę i ruszyłam przed siebie. Na jednym z pierwszych drzew wisiała tabliczka, na której było napisane, że na tym terenie znajduje się cmentarz żydowski i że odwiedzający są proszeni o szacunek dla zmarłych mieszkańców mojej miejscowości. Poszłam dalej.
Ścieżka prowadziła cały czas prosto, co jakiś czas tylko odchodziły od niej na boki mniejsze ścieżyny. Starałam się niczego nie pominąć.
Niestety, prawdą okazało się to, co usłyszałam - z cmentarza nie zostało prawie nic, niemal wszystko zostało w okresie historycznych zawirowań rozkradzione i zniszczone. Udało mi się znaleźć zaledwie cztery fragmenty nagrobków i trochę kamieni. Ach, i mnóstwo śmieci. Smutne to, że z miejsca, które było ważne dla wielu ludzi, którzy mieli na nim pochowanych swoich bliskich, zostało tak niewiele. Aż mi się przykro zrobiło, gdy tam chodziłam i widziałam, do jakiej ruiny zostało to wszystko doprowadzone.
Ale mimo wszystko cieszę się, że udałam się w tamto miejsce. Była to dla mnie wartościowa i pouczająca wyprawa.

Co poza tym? Jakoś się żyje. Dołączyłam do grupy teatralnej i nie żałuję tego. Poznałam tam naprawdę fajnych ludzi, spotykamy się dwa razy w tygodniu i, świetnie się przy tym bawiąc, pracujemy i tworzymy. To lubię. ^^

Wyzwanie, wyzwanie... A tak, było jakieś wyzwanie. Temat na dziś to:

Ulubiony bohater (pff, "boCHater" chciałam napisać, zboczenie zawodowe)

Cholera... Nie mam ulubionego bohatera! Może dlatego, że rzadko lubię bohaterów. Hmm, hmm, hmm... Nawet Filmweb nie pomaga. Foch.
*myśli intensywnie*
Nie wiem!
Niech już będzie, kurna, Dzielny Sir Lancelot z "Monty Python i Święty Graal". 
Chociaż bardziej lubię po prostu ten film w całości.
W ogóle uwielbiam Monty Pythona, a "Święty Graal" jest jednym z moich ulubionych filmów. To jest dokładnie ten humor, który w pełni mi odpowiada. 
Źródło
Wyzwiska Francuzów, Rycerze, którzy mówią "Ni", królik (?) trojański, jak już jesteśmy przy królikach, to także morderczy królik, byli też Czarny Rycerz, cudowna "jazda konna", akcja Sir Lancelota na zamku, Ballada o Sir Robinie...
*udaje, że nie widzi, że pisze nie na temat*
Napisy początkowe. Tu też jest moc, chyba jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się ryczeć ze śmiechu już na napisach na początku filmu. Majstersztyk, kochani moi, majstersztyk!
Źródło
Polecam "Świętego Graala" i inne filmy Monty Pythona z całej duszy. To jest naprawdę kupa śmiechu i niemal gwarantowana poprawa humoru. I koniecznie oglądajcie w oryginale, polski lektor moim zdaniem trochę psuje odbiór filmu (ale ja w ogóle nie przepadam za lektorami, a dubbingu wprost nie znoszę).
Źródło
No i co z tego, że nie na temat? Przynajmniej poleciłam Wam fajny film. Wszystko się liczy, nie? Nie?!
Zjadłabym czekoladę... Tfu, nieważne.
Teraz znowu zniknę na jakiś czas. Wrócę po przerwie, mam nadzieję, że nie tak długiej jak ostatnia i będę kontynuować blogowanie. A tymczasem Was żegnam i życzę miłego nadchodzącego tygodnia!
Wasza Red

wtorek, 2 września 2014

Red kupuje buty

Witam!
Jak widać, zapowiadana przerwa jednak jeszcze nie nastąpiła. Nie dziś.
Jak w tytule posta, poszłam dzisiaj kupić sobie buty. Jak zwykle na ostatnią chwilę. Obleciałam chyba większość sklepów w moim mieście, obejrzałam tysiące butów, w akcie desperacji wlazłam nawet do supermarketu i... kupiłam czekoladę.
Chociaż, czy ja wiem, czy to taki pech? ;)
Owszem, przymierzyłam kilka par. Ale co z tego, skoro żadne nie miały tego czegoś? Tzn, nie do końca. W jednym sklepie znalazłam buty, które od biedy mogłyby być. Nie kupiłam ich, bo chciałam się jeszcze rozejrzeć po innych sklepach, a do tego konkretnego może wrócę jutro, bo teraz już tam mają zamknięte. Ale będzie zabawa, bo widzicie, zrobiłam z siebie w rzeczonym sklepie agresywną wariatkę. Niechcący! Nie pytajcie.
Cóż, czekolada sama się nie zje, napar z melisy nie wypije (tja, dziś nie kawa, dziś coś na uspokojenie), a wyzwanie nie napisze.

Ulubiony czarny charakter

Ohohoho, wczoraj była ulubiona postać, dziś czarny charakter... To w moim przypadku prawie to samo. Połowę moich ulubionych postaci mogłabym wkleić i tutaj. Ale spróbuję się ograniczyć do jednego, no, dwóch czarnych charakterów.
Źródło














Moriarty. Jest idealnie pierdolniętym czarnym charakterem. Kocham go i nienawidzę jednocześnie, to jest, cholera, to.

Źródło
Voldiego lubię nawet nie tyle za jego zUo, ile za te cudowne rzeczy, które robi z nim fandom. Ile ja się naśmiałam z różnych durnowatych gifów i filmików, to nawet nie wiem. Oczywiście nie umniejszam zasług pana Ralpha Fiennes, który w postać Lordzia Voldzia wcielił się przegenialnie. I tak właśnie jego rola + fandom dają jedną z moich ulubionych zUych postaci. :)
Źródło
Miłego wieczoru wszystkim życzę. Byle do weekendu, co?
Wasza Red

poniedziałek, 1 września 2014

Paluszek i główka...

Witam!
Przepraszam za ostatnie nieobecności, ale cholernie bolała mnie głowa, byłam w stanie jedynie przejrzeć napisaną już kilka dni temu analizę i ją opublikować. Do pisania tutaj jakoś nie miałam serca i siły. Musicie mi wybaczyć.
Ale teraz wróciłam, muzyka tradycyjnie gra (dziś trochę smutno, ale za to jak pięknie <3 *chlip*), a ja się będę uzewnętrzniać.
Wczoraj czy przedwczoraj piekłam babeczki, ale chyba wybrałam sobie zły dzień, bo wszystko mi z rąk leciało. Udały się naprawdę dobrze, ale po moim kucharzowaniu kuchnia wyglądała jak po przejściu tornada. Albo trzech.
Wieczorem wybrałam się na miasto, żeby odsapnąć, pogadać i pooddychać świeżym powietrzem. Zabłądziłyśmy z koleżanką w rejony naszego miasta, których nie znałyśmy, ale udało nam się znaleźć drogę do innych miejsc. Bo my to jesteśmy podróżniczki - nie usiedzimy w jakiejś kawiarni czy w czymś, tylko szlajamy się, gdzie popadnie.
Co jeszcze? Znowu próbowałam pisać - mam pomysły na opko i kilka tekstów piosenek. Ale, jak to ja, nie umiałam tej pisaniny skończyć. Naprawdę mam z tym problem. W całym życiu udało mi się skończyć chyba tylko dwa opka (i to na etapie podstawówki/wczesnego gimnazjum i nie, wolałabym tych opek nikomu nie pokazywać) i parę tekstów. Ile mam pozaczynanych, nawet nie zliczę. Chlip, marny mój los.
Wyzwanie... Dzisiaj jest trudno.

Ulubiona postać z filmu

I znów - kurczę, tylko jedna? To se ne da. Chyba znów będę wspomagać się gifami.
Po pierwsze - Donna z "Mamma Mia!". Muszę pisać, dlaczego? Nic nie muszę. Po prostu ją lubię, poprawia mi humor, budzi sympatię i jest przefajna.
Źródło
Po drugie - Bellatriks Lestrange. Już pisałam, że Helena zagrała ją obłędnie. Bella jest szalona, okrutna, oddana Voldiemu i wspaniale popierdzielona. To lubię.
Źródło
Po trzecie - Sherlock. Bo Sherlock. I Moriarty. Bo Moriarty. *konkrety level over 9999*
Źródło
Po czwarte - Miranda Priestly z "Diabeł ubiera się u Prady". Jest absolutnie cudowna.
Źródło
Po piąte - Jack Sparrow. Jest tak głupi, a jednocześnie tak sprytny, tak zabawny i taki jedyny w swoim rodzaju, że nie mogę go nie lubić. No i wie, czego chce. :)
Źródło
Po szóste - cała rodzina Addamsów. Uwielbiam ich dziwactwa, mhroczność i stosunek do życia i ludzi. Czuję, że dogadałabym się z nimi.
Źródło
To chyba już wszystko. Do następnego razu, który nastąpi dopiero za parę dni - Red znów musi zrobić sobie przerwę.
Miłego dnia!
Wasza Red

piątek, 29 sierpnia 2014

Sposoby na poprawę humoru

Witam!
Posprzątałam, narobiłam się jak wół, mogę się teraz odprężyć i pisać. W słuchawkach dziś filmowo, a w kubku z piesełami czarna kawa.
Napiszę dziś co nieco o sposobach na poprawę humoru. Wczoraj wieczorem (no dobra, bardziej w nocy) wszystkiego mi się nagle odechciało, a że nie miałam ochoty na angstowanie, to panicznie zaczęłam przeszukiwać YT, żeby znaleźć skuteczne rozśmieszacze. I znalazłam. Stare, ale jare, widziałam je już kiedyś, a teraz były jak znalazł.
Po pierwsze:

Kto by pomyślał, że mnie, osobę kochającą muzykę, pocieszy śpiew godny zarzynanego prosięcia? A rozśmieszył. Polecam przede wszystkim "My heart will go on", "E.T." i "I will always love you", te, z braku lepszej nazwy, covery są naprawdę godne uwagi. I szalenie interesujące.
Po drugie:

To jest naprawdę zajebista zabawa. Jeśli nie przeszkadzają Wam przekleństwa, teksty dość rasistowskie i stężenie głupoty tak duże, że aż prześmieszne, to zachęcam do obejrzenia. Ja się spłakałam.
I na koniec: 

Durnowate IVONowe przeróbki są jednymi z moich ulubionych odmóżdżaczy, a twórczość pana od powyższej gorąco polecam.
I gdy tak się wczoraj pocieszyłam, mogłam w spokoju zająć się rzeczami ważnymi i ważniejszymi.
A teraz zajmę się wyzwaniem.

Najbardziej niedoceniany film

Myślę, więc idę na Filmweba, a tam dochodzę do wniosku, że najbardziej niedocenianym filmem jest...
Źródło
Spotkałam się z wieloma opiniami, że "Adaptacja" jest nudna, dziwna itd. Dziwna? Owszem, ale w tym właśnie drzemie jej potęga. No i w obsadzie - Cage, Cage, Streep i Cooper pokazali, na co ich stać. Powtórzę się - nie lubię Cage'a, ale tu muszę być sprawiedliwa, odwalił kawał dobrej roboty. 
Podejrzewam, że ci, którzy narzekają na bezsensowność i dziwactwa w filmie, po prostu go nie zrozumieli. Nie dostrzegli, że to wszystko jest puszczeniem oka do oglądającego i że jest w tym "to coś". Mnie tam "Adaptacja" urzekła. Nie znudziła, nie zirytowała - wszystko było ok. 
Jednym wielkim nieporozumieniem jest dla mnie opis filmu na Filmwebie - "Scenarzysta filmowy, pracując nad adaptacją powieści, zakochuje się w jej autorce. Gdy umawia się z nią na randkę, tchórzy i wysyła na miejsce swojego brata bliźniaka."
Po przeczytaniu tego spodziewałam się jakiejś lekkiej komedii romantycznej, może odrobinę durnowatej, może obfitującej w zabawne sytuacje. Dostałam, Boru dzięki, coś zupełnie innego. Dostałam film słodko-gorzki, bardzo złożony, skłaniający do refleksji i taki... zagadkowy. To było to, co lubię. Wciągnęłam się w historię i, jak to ja, przeżywałam ją jak durna. 
Polecam "Adaptację" m.in. także za sceny, kiedy naćpana bohaterka grana przez Meryl chce zabić bohatera Cage'a. Mjut na mą duszę. Może to Was przekona. ^^
I nie można tego filmu oglądać "ślepo". Nie, to nie jest byle jaka płycizna, tu się trzeba trochę zastanowić. A nawet nie trzeba, bo zastanowienie przychodzi naturalnie. 
Jednym słowem - polecam. I nie dajcie się zwieść negatywnym opiniom. "Adaptacja" może się nie podobać, nie twierdzę, że nie, ale imo warto ją zobaczyć i wyrobić sobie własne zdanie na jej temat.
Do zobaczyska!
Wasza Red

czwartek, 28 sierpnia 2014

Wędrówki

Witam!
Ależ ja się dziś nawędrowałam! Dawno mnie tak nogi nie bolały. Lubię spacerować, bywa, że mogłabym łazić cały dzień, ale dziś chyba przegięłam. Trudno, będę zdrowsza. Jak nogi odpoczną.
Dziś trochę krócej, bo czas goni nas, a raczej mnie.

Dzień dwudziesty pierwszy - najbardziej przereklamowany film

Nie zastanawiałam się długo. Cholernie przereklamowany jest według mnie...

Źródło
Byłam tym torturowana dwa razy. O dwa za dużo. Raz na lekcjach (nawet nie pamiętam już jakich), raz w autobusie na jakiejś wycieczce czy obozie. 
Jak ja się wynudziłam! Na początku nie było tak najgorzej - nawet mnie trochę ten "Avatar" wciągnął, ale potem... Trwało to i trwało, końca nie było widać, a film coraz bardziej nudny. Bleh. Na lekcjach jakoś to przemęczyłam, w autobusie nie zdzierżyłam - przysnęłam w połowie, potem się obudziłam z nadzieją, że to nudziarstwo się skończyło, a tu peszek! W najlepsze trwa sobie dalej. No to Red już się nie męczyła oglądaniem tego dzieUa i zajęła się rozmową z równie znudzonymi już znajomymi. A co!
Może nie byłby ten film taki zły, gdyby go troszeczkę skrócić. No dobra, bardziej niż troszeczkę. Tak o połowę. 
Nie mam nic do długich filmów, jeśli są dobre i nie nudzą - takiego "Władcę Pierścieni" w wersji rozszerzonej łykam bez problemu. Z "Avatarem" nie da rady.
Nie wiem, może i coś w tym filmie jest, niby te efekty specjalne itd. Ale jak dla mnie jest to dzieUo przereklamowane. W całkiem ładnym opakowaniu podaje nam się produkt cokolwiek mierny. 
Oczywiście jest to tylko moje zdanie. Znam ludzi, którzy uważają podobnie, ale znam też takich, którzy absolutnie się ze mną nie zgadzają. 
Nie mówię też, że "Avatar" to gniot beznadziejny. Ten film ma potencjał i bywają w nim naprawdę ciekawe i wciągające momenty. Tyle tylko, że jest ich trochę za mało, żeby film się nie dłużył. 
Tak więc nie odradzam "Avatara", ale też go nie polecam. Zrób, jak uważasz, Czytelniku, może Tobie akurat się spodoba.
Do zobaczenia!
Wasza Red

środa, 27 sierpnia 2014

Kryzys zażegnany

Witam!
W końcu wracam po dłuższej przerwie. Wybaczcie, że dopiero teraz, chociaż komputer naprawiłam już kilka dni temu, ale po walce z upartym sprzętem musiałam się odmóżdżyć, więc nie pisałam z troski o Wasze mózgi.
Boru, jak ja się wściekałam. Wyobraźcie to sobie - włączam komputer, wszystko cacy, aż do momentu pokazania się ekranu powitalnego. A raczej NIE pokazania się. Oto zamiast ww. ekranu, witał mnie śliczniusi blue screen. I tak za każdym razem. Informatyk ze mnie żaden, ale że nie chciałam wywalać pieniędzy na jakiegoś fachowca, za naprawę wzięłam się sama. Okazało się, że padło coś w systemie i trzeba było go naprawiać. Z dumą się chwalę, że mi się to udało. Wygrałam. Z pomocą Internetów, ale poza tym całkiem sama. ;)
Z potencjalnym psychopatą, o którym ostatnio wspominałam, utrzymuję jako taki kontakt, oczywiście z zachowaniem swego rodzaju dystansu i ostrożności. Do czasu, gdy prawie wciągnął mnie w rozmowę o sex shopach, nie wydawał mi się bardziej podejrzany niż jeszcze parę dni temu. Teraz mam wątpliwości.
Ale nic to.
Dzisiaj mam dzień raczej leniwy. Wypadałoby zrobić coś pożytecznego, ale mi się nie chce. Wolę odpoczywać po wczorajszym łażeniu po mieście. W słuchawkach grają mi Accept i Sabaton, a komputer podpowiada, że pora na wyzwanie.

Ulubiona aktorka

Tu raczej niespodzianki nie będzie. ^^ Kto czytał moje poprzednie posty, ten już się pewnie domyśla, którą aktorkę uwielbiam najbardziej na świecie.
Tak, tak, Meryl Streep. Aktorka wybitna, genialna w każdym calu. Oglądanie filmów z nią to sama przyjemność i radość z podziwiania jej aktorskiego kunsztu. Może nie jestem oryginalna, bo wielu jest fanów Meryl, ale w końcu ona w pełni na to zasługuje! Mało jest aktorek, które potrafią w każdym filmie zagrać inaczej, które poruszają swoją grą, którym się wierzy. A Meryl, moim skromnym zdaniem, potrafi. Uwielbiam ją w każdym wydaniu. O. 
Jak do tej pory podobały mi się wszystkie filmy z Meryl, które obejrzałam. Nawet "Adaptacja", w której główną i podwójną rolę grał Nicolas Cage, za którym nie przepadam. Ale w "Adaptacji" i on mnie kupił, nie powiem, że nie. 
Źródło
Gdy mam ochotę obejrzeć fajny film, wybieram jakiś z Meryl - mam wtedy 99,9% pewności, że naprawdę mi się on spodoba. To całkiem praktyczny system. No i tak się dziwnie składa, że Meryl grała w znakomitej większości moich ulubionych filmów. 
Wszystkie nagrody, które Meryl otrzymała, oraz wszystkie nominacje są moim zdaniem jak najbardziej zasłużone. I czekam na więcej. Filmów i nagród. :)
Jest jeszcze jedna aktorka, którą bardzo, bardzo lubię i o której chyba już wspomniałam - Helena Bonham Carter. Uważam, że jest naprawdę dobrą aktorką i uwielbiam jej, jak ja to nazywam, wariackość (to komplement). Podbiła mnie w "Harrym Potterze", a potem już poszły inne filmy, z których chyba najbardziej lubię "Sweeney Todda" (tak nawiasem mówiąc, bardzo polecam - Helena, Johnny Depp, Alan Rickman, czyli to, co tygryski lubią bardzo <3).
Źródło
Filmy z Heleną zazwyczaj też mi pasują - wyjątkiem jest chyba tylko "Jeździec znikąd", który wybitnie mi nie podszedł. Sama Helena była tam bardzo ok, ale całokształt... Pisałam o tym w poście o największym rozczarowaniu.
Tu się z Wami pożegnam. Do miłego!
Wasza Red

sobota, 23 sierpnia 2014

Informacyje

Witam!
Przepraszam za moją nieobecność w ostatnich dniach. Została ona spowodowana awarią sprzętu. Na szczęście sprzęt udało mi się naprawić, więc wkrótce spodziewajcie się kolejnych postów. Pozdrawiam!
Wasza Red

wtorek, 19 sierpnia 2014

Przypadkowe spotkania

Witam!
Tak jak to napisałam w temacie, dziś będzie głównie o pewnym przypadkowym spotkaniu. Tylko czekajcie... *idzie na jutuba gwałcić ripleja* No, już.
O co chodzi? Ano poszłam wczoraj z przyjaciółką na miasto. Tak bez celu, po prostu sobie połazić i pogadać. Szłyśmy akurat jedną z bardziej uczęszczanych ulic, kiedy zaczepił nas jakiś chłopak, na oko (i, jak się później okazało, naprawdę też) w naszym wieku. Najpierw spytał, czy znamy w naszym mieście jakieś ciekawe miejsca, na co my odpowiedziałyśmy, że raczej nie, bo nasze miasto to dziura. Wtedy odezwały się moje zdolności jasnowidzenia, bo przez myśl przeszło mi coś w rodzaju "on się do nas przyłączy". Prorok Red.
No i proszę, jak na zawołanie, nasz nowy znajomy spytał, czy gdzieś się spieszymy i czy mamy jakiś konkretny cel spaceru, bo może on by się podczepił. Z właściwą sobie wrażliwością i wyczuciem już na wstępie oskarżyłam go o bycie psychopatą, który chce nas zamordować, ale ostatecznie pozwoliłyśmy mu się przyłączyć. Wieczór wyszedł całkiem fajnie, potencjalny psychopata okazał się całkiem miłym gościem, chociaż... zbyt miłym. Podejrzeń nie udało mi się pozbyć, coś w nim jest takiego, co mi kompletnie nie pasuje. Może to moja paranoja, a może resztki zdrowego rozsądku podpowiadają, że coś tu śmierdzi. Wymieniliśmy się numerami telefonów i smsy, które potencjalny psychopata wysyła, tylko utwierdzają mnie w podejrzeniach. Bo są aż nienaturalnie uprzejme. Trzeba mieć się na baczności, oj trzeba. Dużo się słyszy o ciulach, którzy żerują na naiwności babek, które dają się omotać ich "dobrym manierom" i wygadaniem. A wygadany to on był. Cóż, jeśli faktycznie coś z nim jest nie tak, to nie dałam się nabrać na jego zagrywki. Jeśli się mylę i jest on całkowicie normalny, to w porządku, zwracam honor. Nie będę nikogo od razu skreślać, ale naiwna też nie jestem, boru broń.
Z innej beczki - przeżarłam się czekoladą. Nie spojrzę na nią już do końca... dnia. Dłużej nie wytrzymam.
Ech, wyzwanie. Tja... Na dzisiejszy temat chyba nic nie napiszę. Bo nie wiem, po prostu nie wiem, o kim miałabym pisać.

Dzień dziewiętnasty - ulubiony aktor

Nie mam ulubionego aktora. Jutro, z aktorką, będzie dużo łatwiej, ale aktor? Teraz na myśl przychodzi mi Benedict Cumberbatch, którego podziwiałam w kilku filmach i oczywiście w "Sherlocku". Aktorem Benedict jest świetnym, przyciąga wzrok nawet w filmach, w których gra role raczej drugoplanowe albo nawet epizodyczne. A może to tylko moje zdanie, bo go uwielbiam, tak też może być. Poza aktorskim skillem Ben ma jeszcze dwie rzeczy, za które go lubię (to za mało powiedziane... -.-): oczy i głos. Chyba już o tym pisałam w notce o "Sherlocku", ale co tam, powtórzę się. Oczy Bena są niesamowite, a jego głos jest jak balsam dla duszy. To jest to, co Red lubi najbardziej.
Dziś było krótko, bo naprawdę nie mam tu o czym pisać. Teraz jeszcze tylko jakiegoś gifa wrzucę, tak dla porządku.
Źródło
Do zobaczenia!
Wasza Red





poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Red jest pełna podziwu

Witam!
Chciałam podzielić się z Wami swoim... hmm, spostrzeżeniem. W parafii, do której należę, jest pewien ksiądz. Wydawałoby się, że niczym zwyczajnym się on nie wyróżnia, ot, ksiądz jakich wiele, w średnim wieku, łysawy. Ale nie dajcie się zwieść! Ksiądz ten ma bardzo ciekawy talent - gdy wygłasza kazanie, potrafi wszystko, nawet Dobrą Nowinę czy Święta Bożego Narodzenia, przedstawić w sposób szalenie przygnębiający i zwiastujący rychły koniec świata i ludzkości. Nie ma to jak optymizm w Kościele!

Źródło
Co poza tym? Obejrzałam zwiastun "50 twarzy Greya" i się skwiczałam. Potem weszłam na Filmweba, zobaczyłam, że ten film będzie erotycznym melodramatem i skwiczałam się jeszcze bardziej. Książki o G(r)eju przeczytałam dwie, trzecią część chciałam sobie darować, ale przegrałam zakład i będę musiała się za ten shit wziąć. Kugwiazdkawa. A mama mnie uczyła, że nie wolno się zakładać.
Wracając do filmu, ja proponuję zupełnie inny gatunek - horror pornograficzny. Jeżeli poziom filmu będzie podobny do poziomu książczyn, to zapowiada się (s)hit stulecia. Mimo to, mam zamiar ekranizację obejrzeć. Trochę dla beki, trochę z masochizmu. *podśpiewuje* Będzie, będzie zabawa, będzie się działo i znowu nocy... No dobra, może już wystarczy.
Ksiądz, Joker i "Pięćdziesiąt twarzy Greya" w jednym poście. Ostro.
Przejdźmy do wyzwania.

Dzień osiemnasty - film, który najbardziej cię rozczarował 

O, tu będzie łatwo.
Źródło
Jak ja czekałam na ten film! Jak ja wyklinałam na kino w moim mieście, które go nie wyświetliło! Jak ja chciałam to zobaczyć - no bo w końcu Johnny i Helena, duet, który uwielbiam!
Jak ja dobrze zrobiłam, że nie pojechałam do kina do innego miasta i nie wydałam pieniędzy na bilet na tego gniota!
Tja, po jakimś czasie od premiery obejrzałam "Jeźdźca znikąd" w domowym zaciszu. A raczej próbowałam obejrzeć, bo po godzinie nudów i wkurzania się na durnoty i żałosny "humor" wyłączyłam ten shit.
Johnny mnie straszliwie zawiódł, miałam wrażenie, że oglądam kiepską podróbę Jacka Sparrowa. Facet w masce, którego imienia nie pamiętam, wkurzał mnie niesamowicie, podobnie jak jego Tró Lawerka. Jedynie Helena mnie nie denerwowała, jej postać nawet mi spasowała, ale Heleny nie umiałabym nie lubić, oj nie. Reszty postaci nawet nie pamiętam, były jak dla mnie za mało wyraziste. Schwarzcharakter? To tam był jakiś schwarzcharakter?
Po godzinie stwierdziłam, że nie ma sensu się niepotrzebnie męczyć oglądaniem tej żenady, mogłam przecież to wyłączyć i zająć się czymś przyjemnym. Tak też zrobiłam.
Nie wiem, może twórcy filmu chcieli zrobić coś w rodzaju Piratów  z Karaibów na Dzikim Zachodzie i byłoby to fajne, gdyby się udało. Ale cóż, nie wyszło. Bida z nędzom, moi drodzy.
Dlatego też nazywam ten film swoim największym rozczarowaniem. Oczekiwania miałam ogromne, biorąc pod uwagę twórców i część obsady, ale zawiodłam się ogromnie. To nie było to, co chciałam zobaczyć. Aż żal dupę ściska.
Nie jestem ze swoją opinią odosobniona - znajoma, która także czekała na ten film, choć może nie aż tak jak ja, również się zawiodła. I wytrzymała tylko pół godziny. Ja czekałam dłużej, myślałam, że może się to rozkręci albo coś. Niestety, nic z tego.
To tyle na dziś, może zobaczymy się jutro.
Wasza Red

sobota, 16 sierpnia 2014

Skrzypeczki

Witam!
Pamiętacie, jak ostatnio pisałam, że utkwiłam w kuchni? No. Teraz z radością mogę się pochwalić kolejnym kulinarnym sukcesem - po wielu trudach i po walce z rzadką masą serową udało mi się upiec sernik z rosą. *puchnie z dumy*
Taaaki pyszny wyszedł! Jak tak dalej pójdzie, to może przestanę uważać siebie za kulinarny antytalent. Jestem na dobrej drodze.
W moich słuchawkach nadal królują skrzypce - obczajcie sobie zalinkowany cover, to kawał naprawdę dobrej roboty.
Co dalej? Napiszę posta i udam się na krańce Internetów, żeby znaleźć jakieś fajne opko do analizy. Najlepiej sherlockowe, już dawno mnie korci, żeby zanalizować jakiegoś potworka z tego fandomu. O, a jeszcze lepszy byłby Johnlock. Tak, Red, która zawsze miała się za przeciwniczkę slashu wszelkiego, lubi Johnlocki. Ale nie wszystkie, Borze broń! Tylko takie raczej... "delikatnego" typu.
Tja, robię wszystko, żeby nie pisać o dzisiejszym temacie wyzwania, bo... jest dla mnie za trudny.

Najlepszy film, jaki obejrzałeś w ostatnim roku

Pierwsza moja myśl brzmiała: "ale że co, tylko jeden?". 
W ciągu ostatniego roku obejrzałam mnóstwo świetnych filmów, starych i nowych, jak mam wybrać najlepszy? To nie będzie łatwe, ale mimo wszystko spróbuję.

*oddala się na Filmweba*
...
*wraca*

Nie wiem. Cholera jasna, nie wiem, dlatego pozwólcie, że zrobię taką trochę modyfikację tematu i napiszę o moim najwspanialszym odkryciu tego roku. To nie będzie film, tylko serial. Już się domyślacie, co?
Z góry uprzedzam - ci, którzy nie lubią piania nad serialami, hymnów pochwalnych i bezsensownych wywodów pozbawionych konstruktywności, niech lepiej teraz opuszczą bloga. To dla Waszego dobra.
Tak. Czyli, jak już się pewnie domyślacie, dziś będzie o "Sherlocku".
Ech, aż żałuję, że "Sherlocka" odkryłam dopiero wiosną tego roku. Chociaż... Ominęły mnie męki oczekiwania na sezony drugi i trzeci, a to dobrze, biorąc pod uwagę to, jak szaleję teraz, czekając na sezon czwarty. 
Oczywiście słyszałam o tym serialu już wcześniej, słyszałam całkiem sporo. Słyszałam mnóstwo zachwytów itp. I dlatego nie zabrałam się za oglądanie wcześniej. 
Jestem osobą bardzo przekorną i gdy słyszę, że "cały świat" coś zachwala i wielbi, to automatycznie mnie od tego czegoś odrzuca. Bo tak. Nie i koniec. Z tego powodu długo, długo nie przeczytałam "Zmierzchu" (i nie żałuję) i długo, długo nie oglądałam "Sherlocka" (tu żałuję bardzo).
Odrzucała mnie też fizjonomia pana Cumberbatcha (Boru, jestem czasem taka płytka ;_;). Głupi powód? Owszem, tym bardziej, że teraz pan Cumberbatch jest według mnie jednym z najseksowniejszych facetów ever. Ten głos!
Noale. W końcu się przemogłam i obejrzałam pierwszy odcinek "Sherlocka". Stwierdziłam, że jakby co, to zawsze mogę na jednym odcinku skończyć albo nawet wyłączyć go w połowie. 
I wsiąkłam.
Wszystkie trzy sezony obejrzałam prawie naraz, potem przyszedł czas na czytanie fanfików, oglądanie gifów i artów, szukanie fajnych filmików i oglądanie fragmentów serialu na YT, robienie powtórek... Czyli, tak, jestem sherlocked. Absolutnie.
Za co kocham "Sherlocka"?
Przede wszystkim za Sherlocka. Boru, Benedict zagrał go fenomenalnie. To jest "mój" Sherlock, teraz nie jestem w stanie go sobie wyobrazić inaczej. Jest idealnie geniuszowaty i dupkowaty, tak, jak lubię. A gdy wygłasza te swoje monologi cudownym głosem Benedicta, to... trzeba mnie trzymać, żebym przypadkiem nie odleciała. Ten facet mógłby czytać książkę telefoniczną, a byłabym wniebowzięta. 
No i oczy. Zawsze zwracam uwagę na oczy - te są niesamowite.
I płaszcz. Lubię płaszcze.
Źródło
Co jeszcze? Martin Freeman jako Watson - też wspaniała gra aktorska, a należy pamiętać, że Freeman wbrew pozorom wcale nie miał łatwiej od Cumberbatcha. Zagrać Watsona tak, żeby był on człowiekiem niby całkiem zwyczajnym, a jednocześnie nie tylko tłem dla genialnego detektywa, to naprawdę ogromna sztuka. Podziwiam Martina Freemana, bo odwalił kawał fenomenalnej roboty. Brawa dla tego pana.
Źródło
Następnie - Irene Adler. Uwielbiam tę babkę i uwielbiam jej pokręconą relację z Sherlockiem. Wiem, że wiele osób na nią narzeka - że pionek Moriarty'ego, że przegięli z jej "zawodem" itd., ale mnie to nie przeszkadza. 
Źródło
Moriarty! Jak ja go uwielbiam! Tu brawa dla Andrew Scotta. Jego Moriarty jest idealnie popierdzielony i idealnie zły. Nie mogę go nie kochać. ^^ Tak, serialowy Moriarty bardzo różni się od książkowego, jednak ja ośmielę się popełnić herezję i stwierdzam, że ten serialowy jest fajniejszy. Amen.
Źródło
Reszta bohaterów - Molly, Lestrade, pani Hudson, Mycroft - ich też bardzo polubiłam. Są fajni tacy, jacy są. A panią Hudson najchętniej kazałabym ozłocić. 
Muzyka też jest cudowna i często słucham sobie soundtracków z "Sherlocka". Warto.
Londyn. Jestem zakochana w Londynie i podoba mi się ukazanie go w serialu. Czuję tego specyficznego ducha.
Mogłabym się tylko przyczepić zagadek - bywały za proste do rozwiązania. Podczas oglądania serialu często zdarzało mi się znaleźć rozwiązanie przed bohaterami, a to chyba nie do końca o to chodziło. Ale co tam, bardzo mi to nie przeszkadzało.
*patrzy na ilość tekstu, którą wyprodukowała*
No nieźle, zapowiada się najdłuższa do tej pory notka na blogu. Ok, zmierzam więc do końca.
Chciałam jeszcze wspomnieć, że oglądałam też film "Sherlock Holmes" z Downey Jr., ale nie spodobał mi się. To nie było to. Zresztą popełniłam chyba błąd, bo najpierw obejrzałam serial, potem film i miałam zawyżone wymagania. Sherlock filmowy w ogóle nie był dla mnie jak Sherlock, a Irenka doprowadzała mnie do szału. Watson wydawał mi się doskonale nijaki. Bluźnię? Może, ale mam to gdzieś.
Już kończę. 
Podsumowując, "Sherlocka" polecam każdemu. Gdy tylko nadarzy się okazja, nawracam ludzi na ten serial. Warto go obejrzeć! 
Jutro prawdopodobnie wyjeżdżam, a wracam za trzy dni. Nie wiem, jak będzie z dostępem do netu, więc nie obiecuję, że będę regularnie postować.
Do zobaczenia!
Wasza Red

PS Przepraszam za chaotyczność i nieskładność tego posta. Wytłumaczę się trochę aŁtoreczkowo - nie umiem pisać normalnie o tym, co uwielbiam. Proszę o wybaczenie!

  

czwartek, 14 sierpnia 2014

Na szybko

Witam!
Dziś będzie krótko, bo nie mam zbyt wiele czasu na postowanie. Udało mi się wygrać z lenistwem i utknęłam w kuchni (znowu piekę, ale o tym na razie sza!), a poza tym zabieram się wreszcie za pisanie analizy.
Tak więc bez zbędnego gadania przechodzę do dzisiejszego tematu wyzwania, który brzmi...

Dzień szesnasty - film, który ostatnio widziałeś w kinie

Co może wydać się dziwne to fakt, że ja bardzo rzadko chodzę do kina. Uwielbiam oglądać filmy, ale przeważnie robię to w domu - w telewizji albo na komputerze. Lubię kino, ale nie jestem tam stałym bywalcem, oj nie. Dlatego niech nikogo nie zdziwi, że film, który ostatnio widziałam w kinie, miał swoją premierę w marcu. 

Źródło
Jak chcecie, to możecie się ze mnie śmiać, proszę bardzo. Muppety uwielbiam i jestem z tego dumna, więc kiedy usłyszałam, że do kin wchodzi nowy film o nich i to w dodatku z gościnnym występem Celine Dion, wzięłam młodszego brata pod pachę i poleciałam oglądać. I w sumie nie żałuję.
Film może nie jest najwyższych lotów, ale wystarcza, żeby się odprężyć i trochę pośmiać. I ma ruską żabę z fajnym akcentem.
Polecam, jeśli szukacie czegoś łatwego, lekkiego i przyjemnego. Jeżeli natomiast szukacie czegoś ambitnego i wbijającego w fotel, to szukajcie dalej. W tych Muppetach tego nie znajdziecie.
A teraz wybaczcie, muszę wziąć się do roboty.
Do zobaczenia!
Wasza Red

środa, 13 sierpnia 2014

Everybody dance now!

Witam!
Mam dziś tak zajebisty humor, że od rana tańczę, jeżeli można te wygibasy tańcem nazwać. Nawet teraz, gdy siedzę i piszę posta, bujam się na krześle. Skąd u mnie tyle dobrej energii? Nie wiem, pewnie z kawy i z pozytywnego myślenia. Bo ostatnio postanowiłam skończyć ze swoim słynnym w pewnych kręgach czarnowidztwem i zacząć pozytywne myślenie. I nie żałuję! Teraz wszystko wygląda o wiele lepiej.
Wczoraj było odrobinę kiepsko, bo zderzyłam się ze słynnym już olewaniem pacjenta w przychodni. Poszłam do lekarza, patrzę, a przed rejestracją taaaka kolejka. Stanęłam w tej kolejce, no bo co miałam zrobić? O zdrowie dbać trzeba. Patrzę do przodu, co się dzieje, a tam jakaś kobitka stoi przed okienkiem, trzyma kartę i wyraźnie próbuje coś zdziałać, podczas gdy paniusia po drugiej stronie okienka rozmawia przez telefon i żłopie coś z kubka. Aha. Trochę to potrwało. W końcu paniusia skończyła rozmowę, ale czy od razu zajęła się czekającą kobitką? Ależ skąd. Miała tysiąc innych spraw do zrobienia, takich jak na przykład ciupaniem na komórce.
I potem ludzie się dziwią, że nie lubię chodzić do lekarza.
Nadal walczę z leniem. Zna ktoś jakiś sposób, żeby wygrać tę walkę? Bo zaczynam mieć dość.
Ostatnio wpadłam w szał galaretkowania. Robię różnokolorowe galaretki, na wierzch nawalam bitej śmietany i zmuszam wszystkich naokoło do jedzenia. Tzn. właściwie nie muszę zmuszać, bo jedzą, aż się miło na to patrzy.
Zajmijmy się teraz wyzwaniem.

Dzień piętnasty - najmniej lubiana adaptacja książki

Bałam się, że ten temat sprawi mi sporo trudności, bo chociaż było kilka adaptacji, które średnio mi się podobały, to trudno by mi było zdecydować, którą lubię najmniej. Z pomocą przyszedł mi Filmweb, który przypomniał, że istnieje coś takiego jak "Duma i uprzedzenie" z 2003 roku.

Źródło
Boru, jakie to było okropne. Tak okropne, że wyparłam istnienie tego czegoś z pamięci i spokojnie sobie żyłam. Aż do dziś, kiedy to byłam zmuszona sobie o tym badziewiu przypomnieć.
Tak wyglądałam podczas seansu:
Źródło
A tak po seansie:

Źródło
To filmidło to profanacja. Profanacja mojej ukochanej książki i mojego ukochanego pana Darcy. 
Nie mam nic przeciwko uwspółcześnieniom, ale to trzeba robić z głową, do cholery! "Sherlock" jest najlepszym przykładem, że jest to możliwe. A ta "Duma i uprzedzenie" nawet obok oryginalnej "Dumy..." nie leżała. A pan Darcy jest tu brzydki. W ogóle wszyscy są tu brzydcy i nieciekawi. Bleh.
Komedia romantyczna? Gdzie tu, kurna, jest komedia? Ja jej nie znalazłam. Nawet jako sama "komedia" ten film jest denny, jako adaptacja jeszcze gorszy. 
A podeszłam do tego z w miarę pozytywnym nastawieniem. Myślałam, że może będzie to fajne, tym bardziej, że ktoś mi to wcześniej polecał. I co? Zawiodłam się. Klapa totalna.
Nudne, blade, płytkie, durnowate, kiepscy aktorzy i kompletnie nieadekwatny tytuł - tak można podsumować to filmidło. Nie wiem, co to było, ale na pewno nie "Duma i uprzedzenie". Chcieli zrobić romantyczną komedyjkę? Niech robią, ale Jane Austen proszę zostawić w spokoju.
Stanowczo tego badziewia nie polecam.
Tyle ode mnie na dziś.
Wasza Red


wtorek, 12 sierpnia 2014

Gifobranie

Witam!
Dziś post będzie się składał głównie z gifów, ponieważ tematem wyzwania jest...

Dzień czternasty - Ulubiony cytat

Postanowiłam nie wypisywać cytatów (tak, cytatów, bo jakiegoś jednego ulubionego nie mam), tylko wkleić tu zawierające te cytaty gify. Trochę tego będzie, bo mam zamiar wrzucić tu wszystko, co mi w tej chwili przyjdzie do głowy. No to jak, zaczynamy?
Na pierwszy ogień pójdzie "Sherlock" (no jakżeby inaczej). 

(Źródło)
(Źródło)
(Źródło)
Miał być jeszcze gif z Moriartym, ale nie umiałam się na żaden zdecydować. Moriarty jest zajebisty.
No to teraz pora na "Ze śmiercią jej do twarzy":

(Źródło)
I "Godziny" (uwaga, będzie głęboko):

(Źródło)
Dwa cytaty z "Rodziny Addamsów" (z drugiej części, jeśli dobrze pamiętam):

(Źródło)
(Źródło)


A teraz klasyki z "Władcy Pierścieni":

I "Harry Potter":

(Źródło)

A na koniec "Diabeł ubiera się u Prady":

(Źródło)
To by było na tyle. Jeżeli coś mi się przypomni, nie omieszkam wspomnieć. :)


Do miłego!
Wasza Red








poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Problemy zdrowotne

Witam!
Boru, czy nadejdzie kiedyś taki dzień, że nie będę się musiała tłumaczyć? Zaczynam w to wątpić.
Co tym razem, zapytacie?
Zdrowie, kochani, zdrowie, które mnie w ostatnich dniach zawiodło. Uwierzcie, nie mogłam patrzeć na komputer, nie mówiąc już o pisaniu postów. Na szczęście teraz czuję się lepiej i mam ogromną nadzieję, że jestem na dobrej drodze do całkowitego wyzdrowienia. Trzymajcie kciuki.
Teraz siedzę i piszę posta, a za oknem... cóż, pada. Uwielbiam deszcz, nie należę do ludzi, dla których deszcz jest przyczyną wpadania w doły i narzekania na wszystko, co popadnie. Mnie się deszcz podoba. I zapach deszczu. To jest to.
I chociaż nastrój mam dobry, to słucham sobie teraz smętów. Czasem można, czyż nie? Powiem szczerze, że na piosenkę "All of me" Johna Legend nie zwróciłam na początku uwagi. Ot, kolejna balladka, całkiem przyjemna dla ucha i nic poza tym. Aż w końcu trafiłam na wersję i wsiąkłam. Prawdopodobnie to przez te skrzypce. Zawsze lubiłam dźwięk skrzypiec, a po odkryciu przeze mnie "Sherlocka" mam na tym punkcie fioła.
Weź i nie kochaj, no! (Źródło)

Tak. Co jeszcze? Walczę z leniem, który robi wszystko, żebym nie wzięła się za pisanie nowej analizy na Fortecę. W praktyce wygląda to tak, że już, już mam zacząć pisanie, a tu nagle coś mi się przypomni, to mam zrobić, tamto obejrzeć, tego posłuchać... I robię wszystko, żeby nie pisać. Wstyd, Red, należy ci się kara.
Zastanawiam się też nad wzięciem udziału w warsztatach graffiti. Plastyk ze mnie bardzo marny, grafficiarz jeszcze gorszy, boru, w życiu nie trzymałam tej takiej puszki z farbą w łapie. Ale za to lubię próbować nowych rzeczy, więc chyba się skuszę.
Przejdźmy do wyzwania. Dziś tematem jest...

Ulubiony romans

I tu napiszę o filmie, o którym wspomniałam już w którejś notce.
Źródło
Tak. Nie było innej możliwości, z wielu filmów, które bardzo lubię, musiałam wybrać właśnie ten. Dlaczego?
Bo to jedyny film, podczas oglądania którego się poryczałam i który wstrząsnął mną do głębi, który dotknął mojej duszy i zostawił w niej ślad. I znów: dlaczego?
A cholera wie.
Kiedyś już chyba wspominałam, że ja płaczę rzadko, a podczas oglądania filmów/czytania książek jeszcze rzadziej. Czasem się zdarzy, że coś mi "stanie w gardle", czasem łezka się zakręci, ale beczeć na całego? Never. 
Ten film jest wyjątkiem. Ten film jest piękny. Wzruszający. Trochę smutny. Chwytający za serce.
Cały czas szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego właśnie "Co się wydarzyło..." tak mną wstrząsnęło. Może... Może za bardzo się wczułam w losy bohaterów, może za bardzo się identyfikowałam (chociaż nie miałam powodu, słowo, ja po prostu mam... sporą wyobraźnię), może za bardzo to wszystko przeżywałam, może gra aktorów za bardzo mnie poruszyła... Nie wiem. 
Przepraszam, mam wrażenie, że ten post jest cokolwiek chaotyczny, ale jakoś nie mogę nic na to poradzić. Zawsze, kiedy piszę o czymś, co tak strasznie działa na moje emocje, mam problemy z organizacją i zachowaniem porządku. 
Co ja to chciałam... A właśnie, aktorzy. Brak mi słów, walnę gifa:
Źródło
Albo dwa:
Źródło
Sami rozumiecie, słowa czasami zawodzą. Jak moje zdrowie ostatnio.
Co tu się rozpisywać... Nie ma co! Kończę posta, bo i tak niczego sensownego już nie napiszę. Obejrzyjcie film, może też Wami wstrząśnie i może chociaż Wy będziecie w stanie wyjaśnić, dlaczego. 
Do jutra!
Wasza Red