sobota, 20 września 2014

Red wspomina (kryzys zażegnany)

Witam!
Po drobnych problemach technicznych mogę wrócić.
Pod wpływem ostatniej analizy, która ukazała się w Borze Zagubionych Tworów, przypomniałam sobie moje pierwsze "literackie" (po)twory. Pisałam je we wczesnej podstawówce i byłam święcie przekonana, że są przewspaniałe. Zeszyty, w których te opka pisałam, gdzieś mi się zapodziały, a to szkoda, bo chętnie bym sobie poczytała i pokwikała.
Na szczęście (albo i nie) pamiętam, o czym te dzieUa były i zaraz Wam o tym napiszę.
Pierwszy tFUr był dramatem. W różnych tego słowa znaczeniach. Pamiętam doskonale, jak chodziłam dumna jak paw i chwaliłam się każdemu, kto chciał mnie słuchać, że tworzę sztukę. Wyobrażałam sobie, że jestem cudownym dzieckiem, którego wielkie dzieło będzie wystawiane na wielkich scenach teatralnych i fokle. To były czasy! Aż się łezka w oku kręci.
Dramat zaczynał się słowami: "Chłopiec i dziewczynka siedzieli na ławeczce przed domkiem". Czyj to był domek, nie pamiętam, podejrzewam, że owego chłopca lub owej dziewczynki. Bohaterowie nazywali się Lili i Jacek, mieli po osiem lat i bardzo się lubili. Większość dramatu zajmowały zupełnie bezsensowne dialogi, nawet nie pamiętam, czy była tam jakaś konkretna fabuła, w każdym razie Lili i Jacek dorośli, zakochali się w sobie, wzięli ślub i mieli córkę. Ośmioletnia już córka poznała chłopca w swoim wieku, syna przyjaciół Lili i Jacka, i oczywiście się z nim zaprzyjaźniła.
Dramat kończy się słowami: "Chłopiec i dziewczynka siedzieli na ławeczce przed domem".
Odkrywcze, czyż nie?
Stąd
Dodam jeszcze, że akcja mojego cudownego dramatu zmieściła się w 32-kartkowym zeszycie. Red's got talent, hasn't she?
Drugie dzieUo było już rasowym opkiem. Opowiadało ono o jedenastolatce, która dowiedziała się, że tak naprawdę jest księżniczką i musi jechać do zamku, który znajdował się... w Niewiemgdzie, i zamieszkać ze swoimi biologicznymi rodzicami, których właściwie nie znała. Księżniczka zabrała ze sobą (niby na parę dni) swoją przyjaciółkę, która w połowie drogi do zamku wypchnęła księżniczkę z samochodu i zajęła jej miejsce. Jak to się stało, że szofer nie zorientował się, że zamiast dwóch dziewczynek wiezie jedną i to stanowczo nie księżniczkę, nie wiem. Chyba nawet wtedy nie wiedziałam.
Potem uzurpatorka przyjechała do zamku (nadal nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak) i przez jakieś dziesięć stron wszystkim się zachwycała. Serio. Przez dziesięć cholernych stron mała uzurpatorka podziwiała, co się dało - widoki, pokoje, ogrody, służbę, szafę pełną ciuchów, basen i Bór wie, co jeszcze. Po jakimś czasie do zamku przybyła jakimś cudem prawdziwa księżniczka. I co, myślicie, że prawda wyszła na jaw i uzurpatorka została ukarana? A gdzie tam. "Przyjaciółka" księżniczki dowiedziała się o jej przybyciu jako pierwsza i... i ją zabiła. Tak, mała Red była trochę dziwnym dzieckiem.
Znów minęło trochę czasu, uzurpatorka zakochała się z wzajemnością w jakimś księciu i już mieli się pobrać, kiedy książę dowiedział się o zbrodni popełnionej przez jego narzeczoną. Żeby wstydliwy sekret nie wyszedł na jaw, uzurpatorka zabiła i swojego ukochanego.
Stąd
Niestety na tym już ją przyłapano, a w konsekwencji mała zbrodniarka została wygnana z królestwa. Jak tak teraz na to patrzę, to dziwię się, że nie zdecydowałam się skazać jej na śmierć. To by było bardziej podobne do małej mnie.
Tak, kochani Czytelnicy, widzicie, jakim Red była uroczym dzieciątkiem? Czy to nie słodkie?

Ok, zmieńmy temat. O filmie będzie dziś krótko, bo już i tak za bardzo się rozpisałam.

Ulubiony "klasyk"

Hmm, "Skrzypka na dachu" chyba można uznać za klasyk, prawda?
Filmweb
Uważam, że można. I gorąco polecam fanom musicali i nie tylko. To jest film, który trzeba zobaczyć.
Film smutny, wzruszający, chwytający za serce, piękny. 
Genialny Topol, który zagrał po prostu niesamowicie. 
Przedstawienie kultury żydowskiej, przybliżenie nam żydowskich zwyczajów. To mi się podoba, bo kultura Żydów mnie interesuje.
Piosenki, które przeszły do legendy - np. "If I were a rich man" albo "Sunrise sunset" - coś wspaniałego.
I, kurczę, pokazanie, jak wszystko może się popsuć właściwie bez konkretnej przyczyny - ot, bo ludzie postanowili, że od teraz będzie inaczej, że teraz będziemy gnębić innych od siebie, bo tak. Smutne. 
"Skrzypek na dachu" to kolejny z bardzo niewielu filmów, które sprawiają, że jestem w stanie się wzruszyć.
Polecam. Naprawdę polecam. 
I z tym poleceniem Was zostawię. Do jutra!
Wasza Red

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz