niedziela, 14 września 2014

Szlachetne Zdrowie...

Witam po dłuuugiej (i, niestety, nie ostatniej takiej) przerwie.
Na dworze szaleje burza, w słuchawkach gra mi Rammstein, a ja... znów mam dość i jak się zaraz nie poskarżę, choćby w internetową przestrzeń, to zwariuję.
Nie wiem, czy pamiętacie, ale jeszcze w czasie wakacji wspominałam, że dopadły mnie problemy zdrowotne. Prawda jest taka, że wróciła do mnie (tyle, że pod nieco inną postacią) moja dawna dolegliwość. Był długi czas, chyba ze trzy lata, kiedy wszystko było w porządku, nic mi nie dolegało, nie atakowało, po prostu żyć, nie umierać. Łudziłam się, że może tak już zostanie i będę miała spokój.
A takiego chuja.
Wróciło w wakacje, skutecznie uprzykrzając mi życie. Jak na złość, w czasie, kiedy było tak źle, moja lekarka specjalistka była na urlopie. Rozpoczęły się więc pielgrzymki po różnych lekarzach, którzy na dobrą sprawę nie umieli mi pomóc. Podsuwali jakieś medykamenty, które gówno dawały, a ja się męczyłam. W końcu poszłam do lekarza specjalisty prywatnie. I on, ku mojej radości, zdołał mi pomóc. Dał odpowiednie leki, znów było ok. Poszłam też do swojej lekarki, gdy już wróciła, przebadała mnie babka, leki dała jakieś inne, ale niby lepsze. Przez jakiś czas faktycznie nie miałam na co narzekać (w sensie zdrowotnym, of course). Aż do zeszłego tygodnia, kiedy znów zrobiło mi się gorzej. Zgodnie z zaleceniami zwiększyłam dawkę leku i trochę, bo trochę, ale pomogło. Żyję sobie w miarę normalnie, chodzę, biegam, śpiewam, nie jest źle. Ale, do cholery, idealnie też nie jest. I są chwile, że mam ochotę wszystkim pierdzielnąć i... nie wiem, co ze sobą zrobić. No.
...
Tak teraz jak to napisałam, to chciałam jednak wszystko wykasować i nie wywlekać tu swoich problemów zdrowotnych, ale... Trudno, napisałam, a może jak się wyżalę tutaj, bez obaw, że zmartwię swoich bliskich, to poczuję się lepiej. Przynajmniej psychicznie.

To może teraz coś ciekawszego i przyjemniejszego?
Uwielbiam odwiedzanie starych czy tam opuszczonych miejsc, które mają jakąś ciekawą historię, niech więc nikogo nie zdziwi, że gdy usłyszałam, że w moim mieście, w miejscu, które kiedyś nieświadoma niczego mijałam niemal codziennie, znajdował się kiedyś cmentarz żydowski, a teraz można tam zobaczyć jedynie fragmenty nagrobków itp., prawie natychmiast w tamto miejsce polazłam i szukałam śladów dawnych czasów. To jest dopiero fascynujące, to jest coś, co kocham i zawsze, gdy jestem w takim miejscu, czuję się tak... niesamowicie. Jak w jakiejś innej rzeczywistości.
Gdy dotarłam do niewielkiego lasku, który został mi wskazany, weszłam na ścieżkę i ruszyłam przed siebie. Na jednym z pierwszych drzew wisiała tabliczka, na której było napisane, że na tym terenie znajduje się cmentarz żydowski i że odwiedzający są proszeni o szacunek dla zmarłych mieszkańców mojej miejscowości. Poszłam dalej.
Ścieżka prowadziła cały czas prosto, co jakiś czas tylko odchodziły od niej na boki mniejsze ścieżyny. Starałam się niczego nie pominąć.
Niestety, prawdą okazało się to, co usłyszałam - z cmentarza nie zostało prawie nic, niemal wszystko zostało w okresie historycznych zawirowań rozkradzione i zniszczone. Udało mi się znaleźć zaledwie cztery fragmenty nagrobków i trochę kamieni. Ach, i mnóstwo śmieci. Smutne to, że z miejsca, które było ważne dla wielu ludzi, którzy mieli na nim pochowanych swoich bliskich, zostało tak niewiele. Aż mi się przykro zrobiło, gdy tam chodziłam i widziałam, do jakiej ruiny zostało to wszystko doprowadzone.
Ale mimo wszystko cieszę się, że udałam się w tamto miejsce. Była to dla mnie wartościowa i pouczająca wyprawa.

Co poza tym? Jakoś się żyje. Dołączyłam do grupy teatralnej i nie żałuję tego. Poznałam tam naprawdę fajnych ludzi, spotykamy się dwa razy w tygodniu i, świetnie się przy tym bawiąc, pracujemy i tworzymy. To lubię. ^^

Wyzwanie, wyzwanie... A tak, było jakieś wyzwanie. Temat na dziś to:

Ulubiony bohater (pff, "boCHater" chciałam napisać, zboczenie zawodowe)

Cholera... Nie mam ulubionego bohatera! Może dlatego, że rzadko lubię bohaterów. Hmm, hmm, hmm... Nawet Filmweb nie pomaga. Foch.
*myśli intensywnie*
Nie wiem!
Niech już będzie, kurna, Dzielny Sir Lancelot z "Monty Python i Święty Graal". 
Chociaż bardziej lubię po prostu ten film w całości.
W ogóle uwielbiam Monty Pythona, a "Święty Graal" jest jednym z moich ulubionych filmów. To jest dokładnie ten humor, który w pełni mi odpowiada. 
Źródło
Wyzwiska Francuzów, Rycerze, którzy mówią "Ni", królik (?) trojański, jak już jesteśmy przy królikach, to także morderczy królik, byli też Czarny Rycerz, cudowna "jazda konna", akcja Sir Lancelota na zamku, Ballada o Sir Robinie...
*udaje, że nie widzi, że pisze nie na temat*
Napisy początkowe. Tu też jest moc, chyba jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się ryczeć ze śmiechu już na napisach na początku filmu. Majstersztyk, kochani moi, majstersztyk!
Źródło
Polecam "Świętego Graala" i inne filmy Monty Pythona z całej duszy. To jest naprawdę kupa śmiechu i niemal gwarantowana poprawa humoru. I koniecznie oglądajcie w oryginale, polski lektor moim zdaniem trochę psuje odbiór filmu (ale ja w ogóle nie przepadam za lektorami, a dubbingu wprost nie znoszę).
Źródło
No i co z tego, że nie na temat? Przynajmniej poleciłam Wam fajny film. Wszystko się liczy, nie? Nie?!
Zjadłabym czekoladę... Tfu, nieważne.
Teraz znowu zniknę na jakiś czas. Wrócę po przerwie, mam nadzieję, że nie tak długiej jak ostatnia i będę kontynuować blogowanie. A tymczasem Was żegnam i życzę miłego nadchodzącego tygodnia!
Wasza Red

1 komentarz:

  1. Red, kochana Red! Czytam Twojego bloga tak po cichu już od jakiegoś czasu, ale teraz widzę, że pora się odezwać.
    Po pierwsze i najważniejsze - nie daj się nieposłusznemu zdrowiu! Nie daj się zdołować, wszystko będzie dobrze! Uwierz w to, a jestem pewna, że tak się stanie. Ja i moja przyjaciółka, która też czyta i tego bloga, i Fortecę, trzymamy kciuki i jesteśmy z Tobą.
    Po drugie - zainteresowała mnie relacja z Twojej wyprawy. Sama również lubię takie klimatyczne miejsca i mam pytanie - masz może zdjęcia z tego cmentarza? A jeśli tak, to udostępniłabyś je tutaj? Jestem ciekawa, jak to wszystko wygląda.
    Monty Python - zgadzam się w stu procentach. O czym miałabym gadać z kimś, kto nie lubi tego humoru?
    Trzymaj się, Red. I jeszcze raz, nie dawaj się niczemu i nikomu, przyj do przodu jak lodołamacz i nie oglądaj się na nic.

    E.

    OdpowiedzUsuń