czwartek, 31 lipca 2014

Przepraszam!

Witam!
Ja wiem, ja wiem! Nic nie mówcie, ja wiem. Jestem nieodpowiedzialną bestią, która nie potrafi wywiązać się ze swojego zadania, olewa bloga i jego potencjalnych czytelników, a w ogóle jest leniwa. Ta kilkudniowa zwłoka jest idealnym dowodem na to, że gry komputerowe nie powinny trafiać w moje ręce. Bardzo, bardzo Was przepraszam. Zgoda?
Stąd
No dobra, przejdźmy do właściwej części posta.
Po pierwsze: dopiero teraz miałam okazję zobaczyć teaser trailer nowego "Hobbita" i... jestem niezdrowo podjarana. Matko kochana, niezdrowo podjarana to niedomówienie stulecia! Ja się zachowuję jak porąbana róziowa fangirl. Bard! Leguś! Thrandy! Woohoo, chcę już grudzień!
...
Musicie wiedzieć, że jak Red się podjara, to jest kiepsko, zwłaszcza dla jej znajomych. Także może ja się oddalę, żeby się wypiszczeć, wyskakać i co tam jeszcze, potem walnę się w łeb, bo przecież wcale nie chcę grudnia, wolę lato, a dobrze jest tak, jak jest.
Nie no, nie oddalę się. Muszę nadrabiać postowe zaległości. Dziś zrobię pewne pomieszanie, mianowicie połączę dzień siódmy z dziewiątym, bo w obu tematach mam zamiar napisać o tym samym filmie. No to zapraszam.

Dzień siódmy - film, który sprawia, że jesteś szczęśliwy
Dzień dziewiąty - film, którego niemal cały scenariusz znasz na pamięć

Jaki film wybrałam? Odpowiedzią na to pytanie jest...

Źródło

O, już na sam widok plakatu mi się gęba cieszy. :) 
"Mamma Mia!" to film, który po prostu uwielbiam i darzę ślepą miłością. Że głupi? Że kiczowaty? 
*Red bierze siekierę i leci na krytykantów* 
Może i tak. Ale co z tego, skoro jest to jedyny film, który potrafi wyciągnąć mnie nawet z najgłębszego doła? W mojej rodzinie wszyscy już to wiedzą - Red snuje się po domu jak zombie, nie ma na nic ochoty, wszystko jest fuj? Zbliża się seans "Mamma Mii!".
Jestem w "Mamma Mię!" tak ślepo zapatrzona, że nie dam na ten film powiedzieć złego słowa. Tak, ja, zazwyczaj tolerancyjna, ale i czepiająca się wszystkiego, co się da, wykazuję się taką głupotą. Trudno, jakiś wyjątek od reguły musi być. 
Ile razy widziałam "Mamma Mię!", nie wiem, ale ta liczba na pewno jest dwucyfrowa. I całkiem spora. Z tego wynika fakt, że musical ten znajduje się również w kategorii "film, którego niemal cały scenariusz znasz na pamięć". Bo znam. Po iluś tam seansach jest to chyba naturalne. Boru, mogłabym cytować teraz całe dialogi, o piosenkach nie wspomnę, bo soundtrack mam zgrany na odtwarzaczu i słuchałam go jeszcze więcej razy, niż oglądałam film. 
No dobrze, zapytacie, ale dlaczego właśnie "Mamma Mia!" tak na mnie działa? 
A ja nie wiem. W filmie tym jest wiele rzeczy, które w zasadzie powinnam krytykować, które powinny mnie zdenerwować i sprawić, że znienawidziłabym "Mamma Mię!" w błyskawicznym tempie. Wspomniane wyżej kicz i taka... niewinna głupota, ale przede wszystkim Amanda Seyfried, której nie znoszę, powinny mnie odrzucić już po kilku pierwszych scenach. Na szczęście nie odrzuciły. 
Bo potem poznajemy starszą część bohaterów (i obsady, oczywiście). I to jest dopiero coś. 
Do znudzenia będę powtarzać, że uwielbiam Meryl Streep, a w tym filmie uwielbiam ją nawet podwójnie. To, jak zagrała (i zaśpiewała) podbiło moje serce i koniec. Już nigdy nie będę taka sama! *teh drama* Julie Walters i Christine Baranski również mnie zachwyciły. Razem z Meryl stanowią tercet idealny, niczego więcej mu nie trzeba. Jest fajnie - energicznie, jajcarsko i optymistycznie. A tego mi trzeba!
Źródło
Nie mogę nie wspomnieć też o panach. Stellan Skarsgård, Colin Firth (<3) i Pierce Brosnan, który, chociaż śpiewanie wychodzi mu... no, nie bardzo mu wychodzi, miał w sobie to coś i pasował do filmu. Takie jest moje zdanie i choć wiem, że są osoby, które się ze mną nie zgodzą, ja tego zdania nie zmienię. (Wspominałam już, że jestem głupio bezkrytyczna, jeśli chodzi o "Mamma Mię!"?)
Źródło
O młodszej części obsady nie wspominam, bo... jej akurat nie kupuję. Przy całym moim uwielbieniu do "Mamma Mii!", istnienie młodych po prostu wypieram, żeby nie psuć sobie odbioru. Proste i przyjemne.
Piosenki w filmie są fajnie zaśpiewane, nie idealnie, oczywiście, ale fajnie. Śpiew aktorów nie sprawia, że krwawią mi uszy (bo jestem bezkrytyczna, blablabla), ba, podoba mi się, bo wszystko jest zrobione z energią i sensem. I tego się trzymajmy. 
Widoki! Jakie w tym filmie są urocze widoki! Miałam to szczęście, że byłam w Grecji i podczas rejsu po Morzu Śródziemnym widziałam na żywo nie te same, ale podobne wysepki, takie piękne i przyciągające wzrok, więc oglądanie takich widoków w filmie sprawia, że odżywają wspomnienia i jest cudnie. Można cieszyć oczy.
Historia przedstawiona w filmie może i jest banalna i średnio wiarygodna, ale... powtórzę się, co z tego? "Mamma Mia!" napełnia mnie optymizmem i dobrą energią, więc spełnia swoje zadanie. 
Źródło
A się rozpisałam... Kończę już, bo Was zanudzę swoimi wywodami i hymnami pochwalnymi. Co za dużo, to niezdrowo. 
Na koniec dodam jeszcze tylko jedno - polecam, gorąco Wam polecam "Mamma Mię!". Obejrzyjcie, nacieszcie się, na pewne głupoty przymknijcie oko, czasem przecież można odpuścić, prawda?
Do zobaczenia.
Wasza Red






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz