czwartek, 31 lipca 2014

Przepraszam!

Witam!
Ja wiem, ja wiem! Nic nie mówcie, ja wiem. Jestem nieodpowiedzialną bestią, która nie potrafi wywiązać się ze swojego zadania, olewa bloga i jego potencjalnych czytelników, a w ogóle jest leniwa. Ta kilkudniowa zwłoka jest idealnym dowodem na to, że gry komputerowe nie powinny trafiać w moje ręce. Bardzo, bardzo Was przepraszam. Zgoda?
Stąd
No dobra, przejdźmy do właściwej części posta.
Po pierwsze: dopiero teraz miałam okazję zobaczyć teaser trailer nowego "Hobbita" i... jestem niezdrowo podjarana. Matko kochana, niezdrowo podjarana to niedomówienie stulecia! Ja się zachowuję jak porąbana róziowa fangirl. Bard! Leguś! Thrandy! Woohoo, chcę już grudzień!
...
Musicie wiedzieć, że jak Red się podjara, to jest kiepsko, zwłaszcza dla jej znajomych. Także może ja się oddalę, żeby się wypiszczeć, wyskakać i co tam jeszcze, potem walnę się w łeb, bo przecież wcale nie chcę grudnia, wolę lato, a dobrze jest tak, jak jest.
Nie no, nie oddalę się. Muszę nadrabiać postowe zaległości. Dziś zrobię pewne pomieszanie, mianowicie połączę dzień siódmy z dziewiątym, bo w obu tematach mam zamiar napisać o tym samym filmie. No to zapraszam.

Dzień siódmy - film, który sprawia, że jesteś szczęśliwy
Dzień dziewiąty - film, którego niemal cały scenariusz znasz na pamięć

Jaki film wybrałam? Odpowiedzią na to pytanie jest...

Źródło

O, już na sam widok plakatu mi się gęba cieszy. :) 
"Mamma Mia!" to film, który po prostu uwielbiam i darzę ślepą miłością. Że głupi? Że kiczowaty? 
*Red bierze siekierę i leci na krytykantów* 
Może i tak. Ale co z tego, skoro jest to jedyny film, który potrafi wyciągnąć mnie nawet z najgłębszego doła? W mojej rodzinie wszyscy już to wiedzą - Red snuje się po domu jak zombie, nie ma na nic ochoty, wszystko jest fuj? Zbliża się seans "Mamma Mii!".
Jestem w "Mamma Mię!" tak ślepo zapatrzona, że nie dam na ten film powiedzieć złego słowa. Tak, ja, zazwyczaj tolerancyjna, ale i czepiająca się wszystkiego, co się da, wykazuję się taką głupotą. Trudno, jakiś wyjątek od reguły musi być. 
Ile razy widziałam "Mamma Mię!", nie wiem, ale ta liczba na pewno jest dwucyfrowa. I całkiem spora. Z tego wynika fakt, że musical ten znajduje się również w kategorii "film, którego niemal cały scenariusz znasz na pamięć". Bo znam. Po iluś tam seansach jest to chyba naturalne. Boru, mogłabym cytować teraz całe dialogi, o piosenkach nie wspomnę, bo soundtrack mam zgrany na odtwarzaczu i słuchałam go jeszcze więcej razy, niż oglądałam film. 
No dobrze, zapytacie, ale dlaczego właśnie "Mamma Mia!" tak na mnie działa? 
A ja nie wiem. W filmie tym jest wiele rzeczy, które w zasadzie powinnam krytykować, które powinny mnie zdenerwować i sprawić, że znienawidziłabym "Mamma Mię!" w błyskawicznym tempie. Wspomniane wyżej kicz i taka... niewinna głupota, ale przede wszystkim Amanda Seyfried, której nie znoszę, powinny mnie odrzucić już po kilku pierwszych scenach. Na szczęście nie odrzuciły. 
Bo potem poznajemy starszą część bohaterów (i obsady, oczywiście). I to jest dopiero coś. 
Do znudzenia będę powtarzać, że uwielbiam Meryl Streep, a w tym filmie uwielbiam ją nawet podwójnie. To, jak zagrała (i zaśpiewała) podbiło moje serce i koniec. Już nigdy nie będę taka sama! *teh drama* Julie Walters i Christine Baranski również mnie zachwyciły. Razem z Meryl stanowią tercet idealny, niczego więcej mu nie trzeba. Jest fajnie - energicznie, jajcarsko i optymistycznie. A tego mi trzeba!
Źródło
Nie mogę nie wspomnieć też o panach. Stellan Skarsgård, Colin Firth (<3) i Pierce Brosnan, który, chociaż śpiewanie wychodzi mu... no, nie bardzo mu wychodzi, miał w sobie to coś i pasował do filmu. Takie jest moje zdanie i choć wiem, że są osoby, które się ze mną nie zgodzą, ja tego zdania nie zmienię. (Wspominałam już, że jestem głupio bezkrytyczna, jeśli chodzi o "Mamma Mię!"?)
Źródło
O młodszej części obsady nie wspominam, bo... jej akurat nie kupuję. Przy całym moim uwielbieniu do "Mamma Mii!", istnienie młodych po prostu wypieram, żeby nie psuć sobie odbioru. Proste i przyjemne.
Piosenki w filmie są fajnie zaśpiewane, nie idealnie, oczywiście, ale fajnie. Śpiew aktorów nie sprawia, że krwawią mi uszy (bo jestem bezkrytyczna, blablabla), ba, podoba mi się, bo wszystko jest zrobione z energią i sensem. I tego się trzymajmy. 
Widoki! Jakie w tym filmie są urocze widoki! Miałam to szczęście, że byłam w Grecji i podczas rejsu po Morzu Śródziemnym widziałam na żywo nie te same, ale podobne wysepki, takie piękne i przyciągające wzrok, więc oglądanie takich widoków w filmie sprawia, że odżywają wspomnienia i jest cudnie. Można cieszyć oczy.
Historia przedstawiona w filmie może i jest banalna i średnio wiarygodna, ale... powtórzę się, co z tego? "Mamma Mia!" napełnia mnie optymizmem i dobrą energią, więc spełnia swoje zadanie. 
Źródło
A się rozpisałam... Kończę już, bo Was zanudzę swoimi wywodami i hymnami pochwalnymi. Co za dużo, to niezdrowo. 
Na koniec dodam jeszcze tylko jedno - polecam, gorąco Wam polecam "Mamma Mię!". Obejrzyjcie, nacieszcie się, na pewne głupoty przymknijcie oko, czasem przecież można odpuścić, prawda?
Do zobaczenia.
Wasza Red






sobota, 26 lipca 2014

Dzień szósty

Witam!
Dziś, chociaż rano się na to nie zapowiadało, mam dobry humor. To dobrze, w końcu temat dzisiejszego wyzwania zobowiązuje. ;)

Dzień szósty - ulubiona komedia

Ulubiona komedia? Czarna komedia. Takie lubię najbardziej, a jedną z najlepszych jest moim zdaniem ta:

Źródło: Filmweb
Będę nudna, jeżeli zacznę teraz wychwalać pod niebiosa aktorów, prawda? Ale, kurczę, nie mogę się powstrzymać. Przeborskie Meryl Streep i Goldie Hawn, a także cudowny Bruce Willis, który jest w tym filmie tak inny od twardzieli, jakich często gra! Uśmiać się można właśnie już na sam widok biednego, ciapowatego Willisa, no powiedzcie, że nie! (lepiej nie mówcie)
Dlaczego akurat ten film naprawdę mnie śmieszył? Bo lubię czarny humor, absurd i groteskę, a tu mamy tego naprawdę dużo. No i dialogi. Naprawdę dobre i trafiające w mój gust. Chciałam zacytować tu jakiś fragment, ale... Nie umiałam się na żaden zdecydować. Osiołkowi w żłoby dano, za dużo dobrego.
*tu Red poszła zjeść loda i zapomniała, co chciała napisać*
Co by tu jeszcze... Konflikt między bohaterkami granymi przez Meryl i Goldie został przedstawiony w fantastyczny sposób, a scena walki na łopaty bije wszystkie sceny walki na głowę. No dobra, nie bije, ale za to jest zabawna. A o to w dobrej komedii chodzi, czyż nie?
Film jest też na swój sposób pouczający. Ale nie obawiajcie się, nie ma w nim zbędnego i nudnego moralizatorstwa! O nie, naukę czerpiemy tu zupełnie inaczej. Jak? Obejrzyjcie, dowiecie się sami.
"Ze Śmiercią Jej Do Twarzy" bez wątpienia ma specyficzny klimat i jest to ogromna zaleta tego filmu. Ogromna.
Także polecam. Sama widziałam tę komedię wiele razy i na pewno jeszcze do niej wrócę, w to nie wątpię. I naprawdę radzę Wam, obejrzyjcie. Jeżeli lubicie czarny humor, nie zawiedziecie się.
Miłego weekendu.
Wasza Red




piątek, 25 lipca 2014

Spóźnienie

Witam!
Tak, wczoraj nie było posta. Już się tłumaczę - nie udało mi się wygospodarować nawet najmniejszej chwilki na jego napisanie. Nie opieprzałam się, broń Borze, ciężko pracowałam. Musicie mi uwierzyć na słowo.
Dziś, żeby nadrobić zaległości, napiszę dwa posty w jednym. Nie będzie to trudne, bo na jeden temat będzie bardzo krótko, trochę bardziej rozpiszę się na drugi.
No, słuchawki w uszach, w słuchawkach TO, kawa jest, można pisać. :)

Dzień czwarty - ulubiony horror

Tu właśnie będzie krótko - nie ma takiego filmu. Jak parę dni temu pisałam, horrory mnie nudzą, nie trzymają w napięciu, jak jest dobrze, to jedynie śmieszą. Dlatego nie mam ulubionego horroru. Amen.

Dzień piąty - ulubiony dramat

Tu w zasadzie powinnam się dłuuugo zastanawiać, co mam napisać, bo dramatów trochę widziałam i wiele bardzo lubię, jednak... Gdy przeczytałam ten temat, od razu pomyślałam - "Godziny".
Źródlana woda: Filmweb

Film wspaniały. Przede wszystkim - aktorstwo. Fenomenalni Meryl Streep (jedna z moich Ulubienic, ale o tym za jakiś czas), Nicole Kidman, Julianne Moore i Ed Harris, a także reszta obsady, również bardzo porządna. 
Co jeszcze czyni ten film świetnym? Ano, na ten przykład, bardzo dobre ukazanie trzech płaszczyzn czasowych, na jakich dzieje się historia. Widać to już na początku, a potem też wszystko trzyma poziom. 
"Godziny" są też, Boru, nie lubię tego słowa, wzruszające. Tak. Może nie na tyle wzruszające, żebym uroniła choć samotną łzę, ale ja w ogóle rzadko płaczę podczas oglądania filmów, więc tym się nie kierujcie. Jednak film ten poruszył w moim sercu jakąś strunę, może to za sprawą niektórych pięknych słów, które w nim padły, a może ze względu na jego ogólny wydźwięk.
Spotkałam się z opiniami, że "Godziny" są dołujące i wpędzają w depresję, ale się z tą opinią nie zgadzam. Jeżeli film ogląda się  z odpowiednim podejściem, depresja nam niegroźna. Grozi nam co najwyżej chwila refleksji, zastanowienia nad naszym życiem i nad nami samymi. Nie brzmi szczególnie strasznie, prawda? 
A może mam w duszy coś melancholijnego i dlatego "Godziny" mi się podobały? A może mam słabość do "głębokich" słów? A może lubię czasem takie niby-to-depresyjne nastroje? A może...
Nie wiem. 
Może lubię, bo lubię. I co, że niby nie mogę? ;)
To co, kochani, do jutra? Chyba że znów mi coś wyskoczy, a czas ucieknie. Bywa i tak. 
Wasza Red



środa, 23 lipca 2014

Red ma dość

Witam.
Borze Wszechlistny... Są takie dni w życiu człowieka, gdy wszystkiego się odechciewa, wszystko traci sens, wszystko widzimy w szarych barwach, najchętniej zaszylibyśmy się w jakimś małym, cichym kąciku i już tam zostali. Tak, moi drodzy, taki mam teraz nastrój, a najgorsze jest to, że sama nie wiem, dlaczego. I właśnie robię to, z czego często się śmiałam, czytając inne blogi. Wylewam żale na blogasku. Tak nisko upadłam. :( Ale nie mogę się powstrzymać, po prostu. Wiem, głupio robię, że tak się dołuję, jutro będzie lepiej, ten podły nastrój odejdzie i da mi święty spokój, ale to nie zmienia faktu, że teraz jest źle. Na szczęście sytuacja nie jest beznadziejna. Zawsze w takich chwilach pocieszam się muzyką i (bardzo ewentualnie kawą i ciastkami), to samo robię i teraz, za pocieszkę służą mi TA piosenka, którą sobie przy okazji podśpiewuję, kubek gorącej czarnej kawy, no i paczka Hitów z Biedronki, które podżeram ze świadomością, że to się źle skończy dla mojej linii. Ale, co mi tam, rodzinka narzeka, że jestem za chuda, więc mogę sobie pozwolić.
Aż się boję, co to będzie, gdy te drobne przyjemności przestaną mi wystarczać.
Ale cóż, dosyć tego biadolenia, pora na wyzwania dzień trzeci, bo czy jest dobrze, czy jest źle, z obowiązków wywiązywać się trzeba. Boru, powinnam się raczej cieszyć, że mimo natłoku zajęć jestem w stanie wyrabiać się z postami. Dobra, do roboty.

Dzień trzeci - ulubiony film akcji/przygodowy

Tu chyba też nie będzie niespodzianki, gdyż moim ulubionym filmem przygodowym jest...

Źródełko w lesie:  Filmweb

"Piratów" bardzo lubię wszystkie części (no, czwartą jakby mniej), ale tu, w przeciwieństwie do filmowej trylogii "Władcy Pierścieni", nie mam problemu z wyborem tej ukochanej. Tak, "Na krańcu świata" ma swoje wady, momentami ta część może być nużąca, pokazuje się w niej sporo durnot, ale, jak to mówią, miłość jest ślepa, prawda? Prawda?
Lubię tę część za sceny walk, za Wilusia (<3, takie moje zboczenie), za Johnny'ego, który Sparrowa zagrał fenomenalnie, za... Mogłabym wymieniać i wymieniać. Uwielbiam scenę śmierci Norringtona, jak i uwielbiam samego Norringtona, który udowodnił, że miał w sobie coś szlachetnego, tylko... No cóż, zbłądził. Skoro już o śmierci mówimy, to epickości nie można odmówić zejściu z tego świata Cutlera Becketta. Nie trawię dupka, ale umrzeć to on umarł z rozmachem. I z rozbrajającą miną. 
Lubię Davy'ego Jonesa i Tię Dalmę, lubię ich, z braku lepszego słowa, relację. Ach, no i Barbossa. Geoffrey Rush, którego bardzo szanuję jako aktora, zagrał Hectora absolutnie fantastycznie.
Nie przepadam natomiast za Elizabeth. Jest w niej coś, co mnie wkurza i koniec, zdania nie zmienię. Może to ta jej głupia mina, gdy próbuje być groźna i zUa... Trudno powiedzieć. 
Nie mogę nie wspomnieć o muzyce. Hansa Zimmera wielbię za jego utwory, a to co pokazał w "Piratach..." zasługuje na jak największe uznanie. Soundtrack z trzeciej części mam na płycie, lubię do niego wracać i się zachwycać. To jest, kurczę, coś. Polecam z całego serca.
Tak, "Piraci..." zapewniają mi odpowiednią dawkę przygód i fajnej napierdalanki, kiedy tego potrzebuję. I za to sobie ich cenię.

Do jutra, kochani. Mam nadzieję, że już w lepszym nastroju.
Wasza Red

wtorek, 22 lipca 2014

Dzień drugi

Dzień dobry!
Dzisiejszym tematem filmowego wyzwania jest...

Ulubiony film fantasy

I tu sprawa jest banalnie prosta. No, prawie. Kto podczytuje Fortecę, ten się pewnie już domyśla, co napiszę w tym temacie. 
Jedynym problemem jest to, że jednego ulubionego filmu fantasy nie mam, mam za to trzy, ale ściśle ze sobą związane. Już wiecie?

Źródło: Filmweb
Źródło: Filmweb
Źródło: Filmweb





















Filmów przedstawiać chyba nie trzeba, przypuszczam, że większość Czytelników przynajmniej o nich słyszała, a jakaś część tej większości widziała. Teraz może powinnam napisać, za co te filmy kocham, ale... Kurczę, nie potrafię. Bo ja je kocham za wszystko. 
Tak, jestem świadoma tego, że mają one swoje wady, widzę je i często nawet się z nich śmieję (btw, TU i w następnych częściach przezabawne omówienie tychże wad, gorąco polecam). No, ale jak już kiedyś wspominałam, jeżeli ogólnie film jest dobry, to na niedociągnięcia przymykam oko i cieszę się oglądaniem. Tak samo jest w przypadku filmowej trylogii. No bo jak tu nie kochać "Władcy Pierścieni"? No jak?!
Przegenialny klimat, obsada, historia i to takie nieuchwytne coś, co sprawia, że człowiek czuje się tak, jakby był w centrum akcji  i przeżywał wszystko razem z bohaterami... Tzn. akurat ja się tak czułam, znam kilka osób, które miały tak samo, ale oczywiście wiem, że z innymi może być różnie. Tak. Nie potrafiłabym nie kochać "Władcy...". Co roku muszę przynajmniej raz zrobić sobie LOTRowy maraton, bez tego ten rok nie byłby pełny.  
Ale Red nie byłaby sobą, gdyby się do czegoś nie przyczepiła. I się przyczepi.
Zdenerwowało mnie rozszerzenie roli Arweny. Po co, ja się pytam. W książkach Arwena mi nie przeszkadzała, ot, po prostu sobie była, a ja ją tolerowałam. W filmach mnie wkurzała swoją mamejowatością. To taka jedyna skaza na tych, moim skromnym zdaniem, arcydziełach. Inne zgrzyty aż tak mi nie przeszkadzały.
Także, drogi Czytelniku, jeśli jeszcze nie widziałeś żadnej części "Władcy Pierścieni", obejrzyj koniecznie. Przynajmniej pierwszą, tak na spróbowanie. A po tej pierwszej obejrzysz kolejne, jestem tego na 97% pewna. Obejrzyj, poświęć tych kilka godzin, naprawdę warto. 
I tu się pożegnamy. Do (mam nadzieję) jutra.
Wasza Red

poniedziałek, 21 lipca 2014

Wyzwanie - dzień pierwszy

Witam!
No to zaczynam swoje filmowe wyzwanie.

Dzień pierwszy - film, który ostatnio widziałeś

Film, który ostatnio widziałam, przysporzył mi sporo rozrywki, bynajmniej nie dlatego, że była to jakaś świetna komedia. No, a przynajmniej w zamierzeniu twórców raczej nie miała być. 
Źródło: filmweb

Tak. "Zero bezwzględne", obejrzane w sumie przypadkiem, bo akurat ktoś włączył telewizor i leciało.
Co w "Zerze..." się działo? Cóż, tego Red specjalnie nie pamięta, za bardzo się śmiała z keczupowato wyglądającej krwi, ale w skrócie chodzi o to, że ma nastąpić przebiegunowanie ziemi, gdzieś w Ameryce robi się bardzo, bardzo zimno i wszystko zamarza. Oczywiście mamy grupkę boCHaterów, którzy zamiast spierdzielać jak reszta społeczeństwa, biegają po laboratorium i chcą coś zrobić, ale nie pamiętam już co. Ktoś tam umiera, jednak większości (niestety) udaje się przeżyć, a na końcu filmu zostają uratowani. Nuda.
Film ten jest bogaty w "klasyczne sceny durnego filmu", takie jak na przykład wyznanie miłości w dhramatycznej chwili, robiący za element komiczny chłoptaś z tylko połową mózgu, śliczna dziewczyna, na którą ów chłoptaś leci, boCHaterski facet, który ryzykuje własnym życiem, by ocalić bucowatego dajrektora itp.
Żeby nie było, filmy katastroficzne lubię. Podobał mi się "Armageddon", podobało się "Pojutrze"... Jestem oczywiście świadoma głupot, które tego typu filmy często nam serwują, ale jeśli film mnie wciągnie (a czasem nawet wzruszy), jestem w stanie przymknąć na to oko. Zwłaszcza, jeżeli w filmie występuje Przystojniak, na którego można się pogapić. A "Zero bezwzględne" mnie nie wciągnęło. Ani nie wzruszyło. Ani nie było w nim Przystojniaka. 
Podsumowując, stanowczo "Zera bezwzględnego" nie polecam. Chyba że chcesz się pośmiać i poprawić sobie humor, a akurat nie masz nic lepszego pod ręką. Wtedy masz moje błogosławieństwo.

Zanim się pożegnamy, mam dla Was pewną informację. I będę się tłumaczyć.
Posty związane z filmowym wyzwaniem powinny być publikowane codziennie, jednak od środy do piątku mogą pojawić się drobne komplikacje, związane z moimi muzycznymi zapędami. Ale nie mówię "nie" na sto procent. Przy odrobinie szczęścia uda mi się publikować posty w terminie. Trzymajcie kciuki.

I to na tyle. Do jutra, cześć!
Wasza Red






niedziela, 20 lipca 2014

Drugie już powitanie

Witam!
Pewnie mało kto, a właściwie to nikt, nie pamięta, że kiedyś, dawno temu, zaraz po założeniu tego bloga, pojawił się tu post powitalny. Usunęłam go jednak, bo mi się nie podobał (tak, wiem, usprawiedliwienie pierwsza klasa) i po długim, długim czasie zmobilizowałam się do powrotu na bloga i, co najważniejsze, do pisania tu postów.
I oto jestem. Obiecuję, że tym razem będę pisać (w miarę) regularnie, a moje "wkrótce" będzie oznaczało "wkrótce", a nie "na pewno nie w najbliższej przyszłości". Obiecuję też nie zapomnieć w tym wszystkim o Fortecy (do której serdecznie zapraszam).
Od czego zacznę? Może po prostu napiszę coś w stylu "dziesięć faktów o Red". Kto czytał wcześniej analizy na Fortecy i chciałby się czegoś o czerwonej połowie ekipy dowiedzieć, niech czyta.

Dziesięć Faktów o Red

1. Kocha muzykę. Kocha miłością wieczną i nieskończoną. Dzień bez muzyki jest dla niej dniem straconym. Choćby to miało być tylko pięć (broń Borze mniej) piosenek, ale posłuchać trzeba. I do tego pośpiewać. 
Jakiej muzyki Red słucha? Trudno powiedzieć. Słucha wszystkiego, co wpadnie jej w ucho, nie chce się ograniczać do jednego gatunku czy wykonawcy. Można jednak zaobserwować, że woli muzykę "starszą", bo z nowych piosenek tak naprawdę mało co jej się podoba. Ulubieni artyści? Red uwielbia Celine Dion, nie pogardzi Queenami, Gunsami, lubi też utwory Hansa Zimmera i soundtracki z filmów "Mamma Mia!" i "Sweeney Todd...". Ach, no i odkryty niedawno na nowo Bajm, którego słuchała z uwielbieniem w dzieciństwie, a teraz, po latach, wróciła do niego i stwierdziła, że uwielbia nadal.
2. Jest artystką, która ciśnie się na scenę. I to dosłownie. Z radością śpiewa i aktorzy, a gdy tylko zwietrzy gdzieś możliwość wystąpienia przed "wielką publicznością", gna na złamanie karku, nieważne, czy to śpiewanie w chórze gospel, czy solo (jednak preferowane), czy też koncert biesiad polskich. Raz grała rolę kulki lotto i też była zadowolona. Na scenie czuje się sobą, czuje się jak w domu i pozbywa się hamulców. I nikt jej z tej sceny, cholera, nie zrzuci. Amen.
3. Kocha jeść. Na szczęście (jeszcze) tego po niej nie widać. Niestety, jej talent kulinarny nie jest tak wielki jak jej miłość do jedzenia. Red potrafi zrobić omlet, jajecznicę, frytki i czasem jakieś ciasta i ciasteczka. No, wiadomo, są jeszcze zupki w proszku, kisielki i galaretki, ale o tym nie ma co wspominać. To wszystko. Smutne, ale prawdziwe.
4. Nie da się z nią oglądać filmów. A to dlatego, że Red zawsze owe filmy komentuje, wytyka głupoty i śmieje się z bohaterów, więc często bywa tak, że osoba oglądająca z nią film, nic z tego filmu nie wie. Red zresztą tak samo. Rekordem jest chyba "Królestwo niebieskie", które Red oglądała w samotności, ale za to z taką głupawką, że film zmuszona była wyłączyć w połowie, bo nie miała pojęcia, o czym on właściwie jest. Nie pamiętała nawet, jak nazywał się główny bohater. Ale Red lubi oglądać filmy. Wręcz uwielbia, ale o tym później.
5. Łatwo popada w obsesje. Gdy spodoba się jej jakiś aktor, rzuca się na filmy, w których on grał i ogląda je, a raczej pochłania. Czyta też jego biografię i po jakimś czasie wie na jego temat wszystko, co tylko się da. Oczywiście, gdy obsesja trochę jej minie, o połowie tych faktów zapomina. Podobnie rzecz ma się z muzykami, tyle że tam zamiast na filmy, Red rzuca się na piosenki. Są jednak, tak zwani przez nią, Ulubieńcy, do których miłość nie przemija.
6. Często ma słomiany zapał. Zabiera się za coś, a potem tego nie kończy, bo to już nie to, bo znalazła sobie coś lepszego do roboty, bo jej się zwyczajnie nie chce. Jest też bardzo niezdecydowana, co zdecydowanie utrudnia jej życie. Ale co poradzisz? Nic nie poradzisz.
7. Jest uparta jak osioł. Jak sobie coś postanowi, to koniec, nikt jej od tego zamiaru nie odwiedzie. Do spełnienia swojego celu dąży choćby po trupach, nie ogląda się na nic, robi to, co chce i wszytko inne ma w nosie.
8. Ma tę okropną wadę, że najpierw mówi (strzela), a dopiero potem pomyśli. Miała przez to kłopoty, nie raz i nie dwa, ale w końcu nauczyła się z tym żyć. Jakoś trzeba. 
9. Jej stosunek do ludzi bywa dziwny. Jak też, zresztą, sama Red bywa dziwna. Często słyszała, że zachowuje się jak osoba: stuknięta, rąbnięta, chora na umyśle i pokręcona. Gdy Red ma dobry dzień, potrafi gadać jak nakręcona (również sama do siebie), śmieje się jak głupi do sera, podskakuje, śpiewa i tańczy bez wyraźnego powodu, ma, jak na to mówi, "przebłyski głupiego geniuszu", że powie coś, czasem sama nie wie, co, a otoczenie reaguje śmiechem lub niedowierzaniem (wielokrotnie  po takich dniach członkowie rodziny, a zwłaszcza ojciec i brat życzliwie proponowali jej wizytę u "specjalisty"). Wszystkich ludzi darzy wtedy przyjaźnią i życzy im jak najlepiej. Jednak gdy Red ma dzień zły... Bez kija nie podchodź. Ludzie ją wtedy wkurzają jak mało co, klnie pod nosem, życzy każdemu rychłej śmierci, a jedynym stworzeniem, do którego żywi ciepłe uczucia, jest jej pies. Bywają też dni normalne. Po prostu normalne.
10. Kocha filmy. Nie lubi tylko horrorów, bo jej nie straszą, tylko śmieszą. Denerwuje ją to, dlatego horrory ogląda rzadko. Nie lubi też durnych komedii, w których humor sprowadza się do "powiedzmy coś o seksie i odchodach, dodajmy rzucanie tortem i będzie super śmiesznie, huahuahua". Za to dobrą komedią nie pogardzi. I łzawym melodramatem. Seriale? Za dzieciaka oglądała "Klan" i "Plebanię", teraz to tylko "Sherlock", którego kocha całym sercem. I fangirluje. 
I w związku z tą miłością do filmów, Red ma plan. Jako że, przynajmniej na początku, musi  być coś, co do pisania na blogu ją zmusi, Red podejmuje takie oto wyzwanie:


Zaczynam od jutra, zobaczymy, jak mi pójdzie. Trzymajcie kciuki!
Do miłego,
Wasza Red