sobota, 31 stycznia 2015

Pamiętniki

Witam!
Dziś porozmawiamy o wierszykach, które wpisywało się kiedyś (wpisuje nadal?) do pamiętników. Tak się składa, że znalazłam taki swój pamiętnik sprzed kilku(nastu) lat, przeczytałam wszystkie wpisy i zdrowo kwiknęłam. Nie wiem, czy pamiętacie, ale parę miesięcy temu napisałam posta o swoim pamiętniku z dzieciństwa i uśmiałam się jak wariatka z tego, co w nim wypisywałam. Teraz się okazuje, że moje koleżanki wcale nie były lepsze, tyle że to nie do końca była ich wina. Oczywiście, zdarzały im się koszmarne błędy ortograficzne czy interpunkcyjne, ale tym, co mnie rozbawiło najbardziej, była treść wierszyków, wierszyków utartych i starych jak świat. Przypomnę teraz kilka takich wpisów i spróbuję je sensownie skomentować (pisownia oryginalna, ofkoz).
Ot, pierwszy z brzegu:

"Po co się wpisywać
kiedy i tak wszyscy wiedzą,
że ten Twój pamiętnik
kiedyś myszy zjedzą!"

Wierszyk ten uroczo kontrastuje z dopiskiem pod spodem:

"Na wieczną pamiątkę wpisała się..."

Tak. Ja wiem, żartobliwe wierszyki, haha, śmiechu dużo, wow, ale ten kontrast mnie teraz powala. Masz pamiątkę, droga Red, myszy jeszcze jej nie zjadły, ciesz się, póki możesz. :)
Jedziemy dalej. Kolejna koleżanka wpisała mi dwa wierszyki, również uroczo kontrastowe.

"Nigdy nie pisz ku pamięci
bo ci pająk łeb ukręci
będzie kręcił cztery lata
i zostanie z ciebie szmata!!!"

Hm, to miłe. Może przez to teraz boję się pająków. Kto wie? No i drugi wierszyk:

"Bądź miła, sympatyczna
jak gitara elektryczna!
Jeszcze powiem ci trzy słowa
TY JESTEŚ BOMBOWA."

Kwestię sympatycznej gitary elektrycznej pominę, bo osobiście bardzo takie gitary lubię. Zwłaszcza solówki. Tak. 
Analizując te dwa wierszyki, dochodzę do wniosku, że koleżanka po prostu bardzo mnie lubiła, a pierwszym wpisem chciała mnie ostrzec przed zgubą. Czy coś takiego. Nieważne.
Teraz będzie wierszyk motywacyjny:

"Kochaj serce matki,
póki jest przy Tobie,
bo za późno będzie,
kiedy spocznie w grobie."

Absolutnie nie uważam, że taki wpis jest głupi, wręcz przeciwnie – te słowa są bardzo mądre i prawdziwe, ale... Nie w pamiętniku, nie jako wpis od średnio lubianej koleżanki. Nie wiem, czy zrozumiecie, o co mi chodzi, ale gdy byłam dzieciakiem, ten właśnie wierszyk był najmniej przeze mnie lubianym, napawał mnie melancholią i nie pasował mi do mojego wesołego i optymistycznego pamiętnika. Może nie mam racji, nie jestem nieomylna, ale taki był mój punkt widzenia.
Teraz będą wierszyki ortograficzne i kłamliwe:

"Śedziałam nad żeczką, bawiłam się beczką,
o tobie myślałam Do Beczki wleciałam!"

"Co tu robić jak tu żyć
gdy [Red] niechce nic,
ni kapusty, ni buraka
tylko pędzi do chłopaka!"

Pierwszy wpis mnie po prostu ómarł i nie będę się nad nim dłużej rozwodzić, natomiast drugi mnie oburzył – nigdy nie uganiałam się za chłopakami, miałam ciekawsze rzeczy do roboty (że co? Że zabawa w Harry'ego Pottera i udawanie, że złoty żelopis to najsilniejsza różdżka nie jest ciekawsze?) i choć za burakami czy kapustą też nie przepadałam, to innymi produktami spożywczymi nie gardziłam. ;)
Kolejny wierszyk:

"Serce to nie kamień,
serce to nie głaz,
kochać można wiele razy,
lecz prawdziwie tylko raz."

To też nie jest prawdą. Red kochała wiele razy, czasem nawet kilku Ulubieńców na raz, może też z całą pewnością powiedzieć, że kochała ich prawdziwie!!!oneoneone111! Serce Red jest bardzo pojemne. 
Na ostatniej stronie pamiętnika wpisała mi się koleżanka. Takim wierszykiem:

"Na ostatniej stronie
wpisał się mąż żonie
żeby, żona pamiętała, 
że dobrego męża miała!"

Aha. Nadal nie mam męża. Nie mam czego pamiętać. Koleżanka sprawiła, że pogrążyłam się w smutku. ;(
No dobra, jednak nie.
Jak widać, wpisy do pamiętników bywały cudowne. A teraz, bez zbędnego gadania, ukończę "miesięczne" wyzwanie. Miesięczne. Tak.

Dzień trzydziesty – najmniej lubiany film

Mogłabym tu napisać o jakimś "Zmierzchu" czy innych "Trzech Muszkieterach 3D", ale napiszę o...

Filmweb
Według wielu z Was z pewnością popełniam teraz grzech niewybaczalny i herezję. "Sherlock Holmes" nie jest najgorszym filmem, jest o wiele lepszy od ww. "Zmierzchu" czy "Muszkieterów", ale nie zmienia to faktu, że bardzo tego filmu nie lubię. Z pewnością jest to spowodowane m.in. tym, że najpierw obejrzałam serial, a dopiero potem film, ale wydaje mi się, że nie tylko to jest przyczyną. 
Przede wszystkim – sam Sherlock Holmes. Gdzie jest, kugwiazdka, genialny detektyw, który w walce z przestępcami wykorzystuje swój umysł? Bo tu dostałam cholernego boksera ninja. Ja wiem, że kanoniczny Sherlock umiał się bić, ba, bił się zajebiście dobrze, ale to nie zmienia faktu, że to jego intelekt był czymś niezwykłym i charakterystycznym. Sam Downey Jr. nie do końca pasował mi do tej roli. To nie jest mój Sherlock, po prostu nie. Odcinam się w tym momencie od serialu i przypominam sobie, jak wyobrażałam sobie Sherlocka, gdy czytałam opowiadania o nim za dzieciaka i... Nie tak. Nie tak go sobie wyobrażałam. 
O Watsonie nie będę się rozpisywać, był idealnie mdły i nudny. Nawet już nie pamiętam, co właściwie w tym filmie robił.
Irene Adler. Geez, nie cierpię aktorki, która się w nią wcieliła. Rachel McAdams i jej Irenka dobiły mnie już na amen. 
Fabuła? Nie wiem, chyba wyparłam, bo nie pamiętam, o co tam chodziło.
Nie. Nie i koniec.
Drugiej części już nie oglądałam, trzeciej, gdy wyjdzie, też nie zamierzam. Nie będę się katować.
Uff, wyzwanie ukończone. Z "małym" opóźnieniem, ale who cares? ;)
To co, kończymy?
Do zobaczenia.
Wasza Red










piątek, 30 stycznia 2015

Powrót Córki Marnotrawnej

*rozgląda się niepewnie*
Eee...

Witam!
Podobno winny zawsze się tłumaczy, a że ja czuję się wyjątkowo winna, przygotujcie się na długie tłumaczenia.
Albo nie takie długie. Jak wyjdzie.
Tak. Ostatni raz pisałam tu we wrześniu, wyzwania nie ukończyłam, w dwóch słowach – spieprzyłam sprawę. Dlaczego? Najpierw nie miałam czasu. Wzięłam sobie na głowę odrobinę (ekhm, ekhm) za dużo i wyszło, jak wyszło. Potem brakowało mi motywacji. Potem bałam się tu zaglądać i przysłowiowo zamiatałam problem pod dywan. Noale. Przemyślałam sprawę i postanowiłam się ogarnąć. I wrócić do pisania tutaj. Przede wszystkim należą Wam się ogromne przeprosiny. No to tak:

Stąd

Bardzo, bardzo, bardzo Was przepraszam. To już się nie powtórzy. Przyrzekam pisać tutaj w miarę regularnie. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
No, mogę pisać dalej. Muzyka jest już w słuchawkach obecna – dziś słucham TEGO soundtracku, bo jakiś czas temu obejrzałam w końcu "Chicago" i bardzo mi się to spodobało, polecam, przefajny musical. Z ostatnio obejrzanych przeze mnie filmów polecam też "Dziką Rzekę" – naprawdę dobrze się to ogląda, no i Meryl Streep... Chyba nie muszę już niczego więcej wyjaśniać. ;) 
Oj, wiele się u mnie działo od czasu opublikowania tu ostatniego posta. 
Najważniejsza zmiana to chyba to, że postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i znalazłam sobie pracę. I tu muszę chyba wspomnieć, że jestem niesamowitą szczęściarą i muszę być w czepku urodzona, bo wysłałam pierwsze w życiu CV, pierwszy list motywacyjny, dostałam zaproszenie na pierwszą w życiu rozmowę kwalifikacyjną i od razu zostałam przyjęta! Niewątpliwie dzięki swojemu wrodzonemu urokowi, umiejętnościom komunikacyjnym, inteligencji i niebywałej skromności. 

Stąd
No dobra, może jednak nie dlatego. 
Cóż, może nie jest to moja wymarzona praca (wiecie, w przyszłości chciałabym robić coś naprawdę ekscytującego lub związanego z moimi artystycznymi zapędami), ale jak na pierwszy raz... Trafiłam naprawdę dobrze. A nawet lepiej. Mam najlepszego szefa i najlepszą szefową na świecie, ogromny szacun dla nich za ogarniętość, poczucie humoru i umiejętność radzenia sobie z takim... czymś jak ja. Na czym polega moja praca? Cóż, jestem Smutną Panią z Okienka, tyle że nie smutną, a udającą przyjazną i miłą, no i nie z okienka, a zza biurka. Zajmuję się klientami, którzy bywają... różni. Jakiś czas temu pewna Pani Petentka przyszła załatwić sprawę, była bardzo miła, ucięłyśmy sobie nawet niezobowiązującą pogawędkę, ale cóż z tego? Gdy Pani wychodziła, życzyła mi miłego wieczoru, a gdy ja, bardzo uprzejma Pani zza Biurka, odpowiedziałam: "wzajemnie", Petentka zareagowała świętym oburzeniem. No hę? I weź, bądź miłym człowiekiem.
Stąd
Z rzeczy mniej ważnych... Udało mi się spełnić jedno ze swoich marzeń i zobaczyłam operę "Carmen" na żywo. Do domu wróciłam oczywiście ze straszliwą depresją pooperową, bo chciałam jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Tak to ze mną jest, że zawsze, gdy jestem na operze, od nowa uświadamiam sobie, za co tak bardzo operę kocham. Ech.
Miałam też okazję zobaczyć na żywo "Skrzypka na dachu" i tu też byłam zachwycona. Wiecie, uwielbiam filmową wersję "Skrzypka...", pisałam o tym jakiś czas temu, a sceniczna nie jest gorsza. Jeżeli będziecie mieli możliwość, wybierzcie się, bo to prawdziwa uczta dla duszy. 
Ach, byłam też na "Grze Tajemnic" (cóż za niespodzianka, wcale nie pojechałam do kina ze względu na Benka C.) i nie żałuję. Film może i ma swoje niedociągnięcia, ale ogólnie wychodzi na plus, a Benek odwalił kawał dobrej roboty.
*fuck, znowu poszłam na YT zmienić piosenkę, obejrzałam teledysk i zapomniałam, co miałam napisać*
Powiem Wam, że mam ostatnio strasznie dużo na głowie, przede wszystkim pracę i spektakle, ale też mnóstwo innych rzeczy i, o dziwo, jestem z tego faktu bardzo zadowolona. Kiedyś lubiłam się trochę poopierdzielać, ale teraz, gdy mam w perspektywie trochę wolnego, jestem przerażona. Przecież ja zwariuję bez czegoś konkretnego do roboty. Całe szczęście, że jestem kreatywna, więc coś wymyślę. Albo pójdę na łyżwy i się zabiję (przez przypadek, ofkoz). Lubię łyżwy. Mam też w planach próbę swoich sił w teatrze cieni, więc chociaż przez kilka dni będzie ciekawie. No i analizowanie, przydałoby się w końcu wyprodukować jakąś analizę. Ekhm.
Wyzwanie ukończę (co z tego, że po kilku miesiącach...), ale dziś tematem jest "Ulubiony remake", a że ja takowego nie mam, daruję sobie pisanie. Jutro będzie ostatni temat, który bardziej mi podszedł, więc coś napiszę.
Moje miasteczko pięknie wyglądało pod śniegiem. Teraz ze śniegu zrobiła się cholerna ciapa i już nie jest pięknie, tylko mokro, brudno i w ogóle fuj. A mojemu biednemu piesełowi brudzą się i przemakają łapki i potem mam syf w domu. Uczę się bycia Perfekcyjną Panią Domu od Małgorzaty Rozenek, więc muszę od razu ten syf sprzątać. 
Nie uczę się. I nie zawsze sprzątam, jestem litościwa i pozwalam zrobić to komuś innemu.
Matko, tyle Wam chciałam napisać, a jak już siadłam do klawiatury, to mam wrażenie, że najważniejsze sprawy pomijam. Trudne jest życie Red. 
To co, chyba tyle? Znając życie, coś mi się jeszcze przypomni, ale najwyżej wspomnę o tym jutro.  A teraz się z Wami pożegnam.
Stąd

Do miłego!
Wasza Red